Dojrzały wigor
Rodzina XXI wieku: rodzice, dziecko, czworo dziadków i ośmioro pradziadków
Życie współczesnego człowieka cechuje długie dzieciństwo, niepostrzeżenie mijający wiek średni i długa, coraz dłuższa starość. W każdym z tych okresów czas ma inną wartość. W pierwszym wolno płynące dni, miesiące i lata mierzy się przełomowymi sukcesami (już chodzę! już czytam! już dojrzewam!). W ostatnim sezony zmieniają się jak na karuzeli, a wszystko co wartościowe zaczyna odnosić się do przeszłości.
Własna starość zaskakuje każdego. „Starzejemy się jak dzieci – odmawiając zgody na to, na co zgoda nasza jest z góry niepotrzebna” – pisze Stanisław Lem w „Ananke”. Pewien uczony porównuje starość do skorupy, która pewnego dnia zaczyna oblepiać człowieka. „Wewnątrz czujesz się tą samą co dawniej, pełnowartościową osobą, ale otoczenie widzi tylko tę skorupę, przez którą nie możesz się przebić”.
Ten staruch niczego nie kuma! – słyszy taka osoba i zaczyna rozumieć, że to o niej. Gdy człowiek staje się staruchem lub staruchą, wówczas spostrzega, że stanowi przykry dysonans w świecie pewnej siebie, energicznej i pozbawionej skrupułów młodości. Czuje się niezręcznie, nie na miejscu. Ale gdzie jest jego miejsce? Z przerażeniem odkrywa, że atrakcje wolnego rynku i urządzenia powszechnego użytku zaprojektowano wyłącznie dla młodych i sprawnych. „Gdzie ja byłem, gdy stwórca rozdawał takie gwarancje?” – myśli zdesperowany, wpadając w kolejne pułapki. Język nowych nośników informacji, techniki i bankowości jest dlań niezrozumiały. Banknoty o wielokrotności nominałów nie do odróżnienia, stopnie w pojazdach komunikacji nie do zdobycia. Wszystkie kuszące, apetyczne oferty okresu transformacji – świetnie płatna praca, pełne witryny sklepowe, niedostępne wcześniej rozrywki – skierowane są wyłącznie do młodych.