Wszystko zaczyna się rankiem, kiedy sklepowa o urzędowej porze otwiera spożywczy. Nadchodzą ze wszystkich stron wsi, krokiem powolnym, niewyraźni w śnieżnej zadymce, aby zmaterializować się pod sklepem i podać ręce kolegom. Stoją tak w kilku, oceniają, kto jeszcze dziś przyjdzie, a kto szczęśliwy złapał robotę. Czekają, aż mieszkańcy wsi wykupią poranny zapas mleka, by za składkowe drobniaki obstalować u sklepowej nektar pomarańczowy. Znów wychodzą przed sklep.
– Każdą robotę by się wzięło – mówi niski, długie włosy z falą, zaczesane do tyłu.