Kaktusy szukają korzeni
Izraelczycy pochodzący z Polski starają się o paszporty z orłem
Dr Zeltenreich, wykładowca historii w północnej Galilei, urodził się w Izraelu i ma na imię Jair, ale, jak sam powiada, gdyby nie wojna, przypuszczalnie przyszedłby na świat w Krakowie jako Wacek, Staszek lub Czesław. Przez pierwsze pięćdziesiąt lat swego życia niewiele wiedział o Polsce, a jeszcze mniej o swoim ojcu, który w 1939 r. bronił Warszawy jako oficer rezerwy Wojska Polskiego, a potem przez Starobielsk i sowieckie gułagi dotarł z armią Andersa do Palestyny.
Zabiło mocniej serce
Cztery lata temu Jaira dopadł zawał i nagle uświadomił sobie, że wszystko ma swój kres. – Im bliższy wydawał mi się koniec, tym bardziej pragnąłem zbliżyć się do początku, do korzeni – powiedział. Z zawału udało mu się wykaraskać, ale w chorym sercu pojawiła się nagła tęsknota za ojcem zmarłym w 1992 r. Zgodnie z żydowskim zwyczajem przez pierwsze siedem dni żałoby przez dom zmarłego przetoczyła się fala przyjaciół i znajomych. Aż do tego dnia całe to towarzystwo pozostawało poza kręgiem zainteresowań dr. Zeltenreicha. Koledzy ojca spotykali się regularnie w telawiwskiej kawiarni Monika, rozmawiali tam po polsku i o Polsce. Nie rozumiał ich i w gruncie rzeczy wcale rozumieć nie chciał. Dopiero gdy żałobnicy wypełnili pokój wspomnieniami minionych lat, dopiero wówczas od tych obcych dowiedział się, kim naprawdę był jego ojciec. Był Polakiem wyznania mojżeszowego i nigdy, aż do ostatniego tchnienia, tej polskości się nie wyrzekł. Taki stanął mu przed oczyma, gdy sam leżał przykuty do szpitalnego łóżka na oddziale kardiologii i taki już na zawsze pozostanie w jego pamięci.
Urodzonych w Izraelu nazywa się „sabrami” (po hebrajsku: kaktusy), aby podkreślić, że wprawdzie z wierzchu najeżeni kolcami, wnętrza mają miękkie i słodkie niczym dojrzały owoc kaktusa.