Tygodnik „Stern” podał parę katastroficznych meldunków z wychowawczego frontu. Dwunastolatek podnosi rękę na matkę i pluje na ojca, bo zażądali od niego, by przestał wagarować. Siedmiolatka rzuca talerzem pełnym jedzenia o podłogę, gdy matka zamierza wyłączyć telewizor. Trzylatek terroryzuje rodzinę wrzaskiem, wymuszając spełnianie jego życzeń. – Dwie trzecie niemieckich rodziców albo nie radzi sobie zupełnie z wychowaniem własnej progenitury, albo miewa od czasu do czasu kłopoty – wyjaśnia Klaus Hurrelmann z Uniwersytetu w Bielefeld.
Bezradni rodzice poszukują pomocy u specjalistów: ponad 2 proc. rodzin korzysta z usług pedagogicznych ośrodków wychowawczych finansowanych przez państwo. Na kursy dla rodziców i seminaria pedagogiczne, opłacane z prywatnej kieszeni, przychodzą dziesiątki tysięcy uczestników. Pozostali sięgają chętnie po fachową literaturę: czeka na nich około 400 poradników, na które wydali przed dwoma laty – bagatela – 750 mln euro.
Nie wystarczy tak czy siak
W swej książce „Minimum” Frank Schirrmacher, wydawca dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, wskazał winnego dzisiejszych kłopotów: „Jest nim m.in. pokolenie 1968 r. Młodzi kontestatorzy końca lat 60. zbuntowali się przeciwko drylowi i porządkowi – tradycyjnym wartościom niemieckiego wychowania, a także drobnomieszczańskiej rodzinie, uznanej przez nich bezkompromisowo za »wylęgarnię małych nazistów«. Zarzucali swoim rodzicom zgodę na nazizm, niechęć do uderzenia się w piersi i bezrefleksyjny konformizm. Marzyli o lepszym świecie, który miał być piękniejszy i bardziej sprawiedliwy, zamieszkany przez ludzi wolnych od przesądów narodowych i nieskrępowanych seksualnie”.
Ich biblią stała się „Teoria i praktyka wychowania bez autorytetów”