Bronisława Kciuka, artystę malarza, stan wojenny zastał podczas wspinaczki w Tatrach. Zdziwił się potem, gdy zszedł w dolinę, a schronisko świeciło pustkami – przestraszeni turyści wrócili do Zakopanego. Był 14 grudnia 1981 r. – Wojna – poinformował Bronka jedyny, który pozostał – narciarz ze złamaną nogą, o którym widocznie wszyscy zapomnieli. I dodał: – Wygląda na to, że Polacy napadli na innych Polaków.
Jeszcze tego wieczora Bronek i narciarz dotarli dolinami do Zakopanego. Kontuzjowany podróżował siedząc na własnych nartach – nowy kolega ciągnął go na sznurku. Zainteresowali milicjantów – ci w urzędowych słowach pouczyli, że wstęp w doliny jest surowo zabroniony pod karą długiego więzienia. – Rozejść się – polecili Bronkowi i narciarzowi ze złamaną nogą.
Kciuk wrócił do Warszawy. Wszyscy jego znajomi biegali po mieście z ulotkami. Dziewczyny szyły z tetrowych pieluch specjalne nosidełka na ulotki – zakładało się je pod sweter. Gruby od ulotek Bronek wpadł do ojca pochwalić się – nie poddaje się marazmowi, walczy. Ojciec, fotograf, wpadł w popłoch: – Tylko mi tego nie przynoś do domu na Wigilię – powiedział.
Sytuacja
Polacy pozbawieni byli łączności telefonicznej w miastach, a do 29 marca – międzymiastowej. 40-milionowy naród miał wówczas niespełna 2 mln telefonów, licząc z tymi w biurach i urzędach (dzisiaj mamy ich prawie 50 mln) i – dla wiedzy najmłodszych czytelników – nie było telefonów komórkowych, nie mówiąc o Internecie czy telewizji satelitarnej. Użytkownikom prywatnych samochodów nie wolno było sprzedawać benzyny. Ukazywały się tylko dwa dzienniki: „Trybuna Ludu” i „Żołnierz Wolności”, szybko nazwane gadzinówkami.