Przed gmachem gdańskiego sądu pikietuje kilkudziesięcioosobowa grupa mieszkańców Kiełpina Górnego, skąd pochodzą chłopcy i gdzie mieszkała też Ania. Uzbrojeni w transparenty („Znamy prawdę, nie będziemy cicho”) rozdają przechodniom ulotkę: „To chłopcy tacy jak inni w ich wieku. To nie zwyrodnialcy i mordercy, jak chciała ich widzieć prasa i telewizja. Tylko taki wizerunek był medialny, chętnie oglądany. Tylko gazety z takimi tytułami szybko się sprzedawały. Tylko taki ich obraz, przerysowany i nieprawdziwy, pomógł niektórym politykom budować kapitał wyborczy i tworzyć programy polityczne”.
Tryb wyjaśniający
Wkrótce miną trzy miesiące od dnia, kiedy Mateusz W., Dawid M., Łukasz P., Michał Sz., Arkadiusz P., gimnazjaliści nazwani przez tabloidy „bestiami” i „zwyrodnialcami” winnymi samobójczej śmierci Ani, na mocy decyzji sądu rodzinnego trafili do schronisk dla nieletnich w Chojnicach i Gdańsku. Miejsca te przypominają półotwarte więzienia: w oknach kraty, ubrania jednakowe, buty bez sznurowadeł, wśród podopiecznych pełen przekrój kolizji z prawem – od kradzieży po zabójstwa. Rodzice mogą się widzieć z synami w niedziele i święta przez dwie godziny. W Gdańsku podchodzą do tego limitu dość rygorystycznie, w Chojnicach bardziej liberalnie.
Przed gdańskim sądem rodzinnym toczy się tymczasem postępowanie wyjaśniające. Na czym ono polega? Gdy przestępstwo popełni dorosły, dowody zbiera prokurator, korzystając z pomocy policji. A potem albo umarza sprawę, albo formułuje akt oskarżenia, który kieruje do sądu. W przypadku nieletnich wstępne ustalenia policji trafiają od razu do sędziego rodzinnego.