Dwie trzecie ludności świata żyje w strefie tropikalnej i umiera na malarię, cholerę, gruźlicę. Biegunki bakteryjne i wirusowe zabijają 2 mln dzieci rocznie. Plaga AIDS zbiera największe żniwo (co rok 3 mln śmiertelnych ofiar) w krajach, gdzie brak pieniędzy na testy i drogie leki. Równie niebezpieczne co wirusy są larwy pierwotniaków i robaków, którymi w Afryce, Azji i Ameryce Południowej można się zakazić podczas ukłucia owadów: leiszmanioza (12 mln chorych), choroba Chagasa (15 mln), różne filariozy (120 mln).
„Neglected diseases” – tak określa je Światowa Organizacja Zdrowia, ale czy nadana tej egzotycznej grupie chorób nazwa („choroby zapomniane”) w kontekście przedstawionych liczb nie brzmi dziwnie?
Liczby rosną
To, co z perspektywy Europy wydaje się odległe i niegodne uwagi, z dnia na dzień może okazać się każdemu bliskie – przy obecnej łatwości przemieszczania się tropikalne zarazki atakują nieświadomych turystów i bez trudu udaje im się przekraczać granice kontynentów. Szacunkowe dane na temat liczby ofiar tych chorób zazwyczaj nie trafiają na pierwsze strony gazet (kto słyszał o wspomnianych filariozach, w 80 krajach jest nimi zagrożonych prawie miliard ludzi?). Chyba że wybucha skandal. Tak jak ostatnio, gdy pismo „Nature” zakwestionowało szacunki Światowej Organizacji Zdrowia, twierdząc, że rządowe raporty będące ich podstawą wprowadzają epidemiologów w błąd, bo celowo ukrywają trudną sytuację – choćby na malarię choruje co roku nie 200–300 mln ludzi, jak wynika z zestawień WHO, lecz w rzeczywistości ponad pół miliarda.