Hearst (1863–1951), magnat prasowy, wielbiciel filmu i ciekawego życia – za co można go kochać albo potępiać – wprowadził prasę w nowy świat rozrywki. „Publiczność – napisał w jednym z pierwszych artykułów wstępnych – bardziej ceni sobie zabawę niż informację”. Więc Hearst traktował wiadomości tak jak rzeźbiarz – jako surowiec dla nieskrępowanej wyobraźni. Punktem wyjścia były zdarzenia prawdziwe, na przykład Hearst organizował posterunki prasowe przy kostnicach w poszukiwaniu tropów, ale to, co się naprawdę stało, uważał za zbyt nudne do druku. Chciał pomóc wydarzeniom rozwijać się w ciekawszym kierunku.
Kiedy 17-letnia krewna prezydenta powstańczego rządu na Kubie została aresztowana przez hiszpańskiego gubernatora,
Hearst wysłał reportera do więzienia. Ale nie po wywiad, to byłoby banalne. Reporter dostał pieniądze na przekupienie straży, wyłamał kraty w celi, przebrał dziewczynę za chłopaka i przeszmuglował do USA. „Joanna d'Arc kubańskiego powstania” – obwieścił dziennik Hearsta „New York Journal”. Ale Hearst, który wkrótce miał stacje radiowe i główne tytuły w całej Ameryce, poszedł dalej. W płomiennych publikacjach wzywał Amerykę do wojny z Hiszpanią – na rzecz wyzwolenia Kuby – i wysyłał na wyspę chmary dziennikarzy. Jeden z nich, nomen omen o nazwisku Remington, depeszował do Hearsta, że jest w kropce, bo na Kubie panuje spokój. Wtedy Hearst wysłał Remingtonowi swe słynne polecenie: „Wy dostarczacie zdjęcia, a ja fabrykuję wojnę”.
Wojna hiszpańsko-amerykańska rzeczywiście wybuchła w 1898 r. i – jak ironicznie pisze znawca amerykańskich mediów Neal Gabler – stanowiła, głównie dla Hearsta, rozrywkę tak wielką, że główny konkurent prasowy magnata Joseph Pulitzer (ten, który dał nazwisko cenionej w USA nagrodzie prasowej) został pobity.