Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Klasyki Polityki

Wigilia w stajni Augiasza

Gdybym mógł, chętnie zaprosiłbym do wigilijnego stołu ludzi, których cenię, lubię i szanuję.

Gdybym mógł, chętnie zaprosiłbym do wigilijnego stołu ludzi, których cenię, lubię i szanuję, żeby zapytać: Skąd w narodzie, tak podobno katolickim, tak dużo kłamstwa, agresji i czynienia innym, co samemu niemiłe?

Zaprosiłbym księdza Adama Bonieckiego, redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Spożywać wieczerzę z osobą duchowną, i to taką, niejeden by chciał. Napisałem „niejeden”, a nie „każdy”, gdyż dobrze wiadomo, że ksiądz-redaktor, jako człowiek niezależny, ma nie tylko przyjaciół. Krzyż, jaki dźwiga redaktor „Tygodnika”, jest ciężki – być niezależnym od Kościoła i od rządu, od rynku prasowego, niezależnym od Krakowa słynnego z tolerancji wobec laureatów Nobla oraz innych homoseksualistów, nie jest łatwo. Kiedy trzeba było prać brudy w archidiecezji poznańskiej czy gdańskiej, „Tygodnik” nie uląkł się zarzutu, że kala własne gniazdo. Gdy nowe porządki w telewizji publicznej nie zawsze owocują ludźmi i pluralizmem najwyższej próby, „Tygodnik” miał odwagę zapytać, czy aby wahadło nie wychyla się przesadnie w drugą, tym razem prawą, stronę. „Tygodnik” jest jednym z nielicznych pism, w których nie wiadomo z góry, co będzie napisane. Oczywiście, nie znajdziemy w nim uszczypliwości pod adresem swoich faworytów, ale pod tym względem „Tygodnik” nie różni się od innych.

Wolne nakrycie przy stole wigilijnym pozostawiłbym dla ks. prof. Floriana Lempy, specjalisty prawa kościelnego. Występując jako biegły w procesie Urbana o znieważenie papieża w felietonie „Obwoźny sadomaso”, ksiądz profesor uznał, że Urban „miał prawo do swojego punktu widzenia”, a „satyra jest dopuszczalna”. Środowisko dziennikarskie, tak zazwyczaj wrażliwe na punkcie obrony wolności słowa, gotowe zamknąć się na pół godziny w klatce w imię nietykalności dziennikarza, tym razem milczy.

Polityka 52.2004 (2484) z dnia 25.12.2004; Passent; s. 155
Reklama