Klasyki Polityki

Okiennicy

Co widać z okna

Maria starannie układa koc na parapecie. Wtedy budzi się kot Fiodor; stary i chyba już trochę głuchy. Ciężko wskakuje na okno i sadowi się z nosem przy szybie. Maria starannie układa koc na parapecie. Wtedy budzi się kot Fiodor; stary i chyba już trochę głuchy. Ciężko wskakuje na okno i sadowi się z nosem przy szybie. Grzegorz Klatka / Polityka
Wiosna, otwieramy okna. Wpuszczamy wiosenne słońce, wiosenne zapachy do domu. Ale są tacy, dla których okno jest punktem obserwacyjnym. Wiodą żywot w oknie „uczepieni życia małymi korzonkami codzienności”, jak pisał Marquez.

Fusy powoli opadają na dno szklanki w czerwonej, plastikowej podstawce. W czasie gdy parzy się kawa, Maria starannie układa koc na parapecie. Wtedy budzi się kot Fiodor; stary i chyba już trochę głuchy. Ciężko wskakuje na okno i sadowi się z nosem przy szybie.

Okno Marii

Jest wpół do siódmej, zaczyna się czas wyjść. Z okna widać podwórko-studnię na warszawskiej Woli. Pierwsze trzaskają drzwi po lewej stronie budynku. Mężczyzna szybko znika za rogiem. – Idzie do fabryki. Wraca przed czwartą. Chyba że jest piątek; wtedy później i chwiejnym krokiem – wyjaśnia Maria, ostrożnymi łykami sącząc gorącą kawę.

Za chwilę przez podwórko przebiega blondynka koło czterdziestki. – Idzie po bułki. Ma dwóch synów, których musi wyszykować do szkoły. Zawsze strasznie się spieszy. Jak odprowadzi chłopców, idzie z siatką na bazarek. Wróci koło dziewiątej – w głosie Marii jest skupienie i precyzja. – Teraz ten od Fiata. Nigdy nie wiadomo, jak długo potrwa zapalanie samochodu. Fiodor i Maria uważnie odprowadzają wzrokiem kolejnych wychodzących, chociaż żółte oczy kota przyciąga topola, na której hałasują sroki.

Siedem lat temu Maria poczuła się niepotrzebna. Ostatnia lekcja, ostatni dzwonek, podziękowania, pożegnania. Uczyła rosyjskiego w liceum. Uczniowie chyba jej nie lubili, może była za bardzo oschła i wymagająca. Raz słyszała, jak na korytarzu mówili o niej: ta dziwaczna stara panna. Ale szkoła nadawała życiu rytm i sens, racjonalnie i planowo porządkowała czas. Marii zresztą nie zależało, żeby ją lubili, chociaż w głębi duszy liczyła, że kiedy przejdzie na emeryturę, ktoś z dawnych uczniów albo kolegów z pokoju nauczycielskiego wpadnie czasem ją odwiedzić. Nikt nie przychodził, więc sama zaglądała czasem do szkoły, ale napotykała tylko zdziwione, pytające spojrzenia.

Polityka 12.2003 (2393) z dnia 22.03.2003; Na własne oczy; s. 116
Oryginalny tytuł tekstu: "Okiennicy"
Reklama