Klasyki Polityki

Lub i daj się lubić

Mirosław Gryń / Polityka
Polacy mają poważne kłopoty z lubieniem bliźnich. Z kochaniem, z przyjaźnią – też, ale ze zwykłym, neutralnym lubieniem – najpoważniejsze.

Miłość albo spada jak grom z jasnego nieba albo wciska się w człowieka bezbronnego powoli: truje, tumani, watuje i – ani się człowiek obejrzy – jest już w niewoli i nie ten sam.

Z przyjaźnią jest inaczej – ją się wybiera świadomie, ze smakiem i rozmysłem, choć i tu musi być pierwszy spontaniczny ciąg, zaiskrzenie przyjacielskie, a dopiero potem przyjaźń się zaczyna, bogaci i cementuje.

Lubienie jest często wstępem i do miłości, i do przyjaźni, ale zwykle pozostaje neutralną sympatią. Ono jest spokojne, bez wielkich wstrząsów i burz – i całkowicie, jakby się nam mogło zdawać, pod naszą kontrolą. Jak wybieramy do lubienia ludzi oddzielając ich od nielubianych i sobie obojętnych? Dlaczego ktoś budzi w nas nagle sympatię, a ktoś inny – przeciwnie?

Lubię ludzi za poczucie humoru, szczerość, optymizm, wrażliwość, życzliwość, otwartość. Nie lubię chamów, chciwych, pazernych – mówi dziennikarka Małgorzata Niezabitowska. – Współczuję też takim, którzy nie mają poczucia humoru ani nie są zdolni do autoironii.

– Skłamałabym twierdząc, że lubię wszystkich ludzi, bo nie przepadam na przykład za dziećmi i młodzieżą. Co do reszty też miewam wątpliwości –

wyznaje Hanna Bakuła, malarka. – Jeśli w ogóle kogoś lubię, to za urodę, kulturę, elegancję i talent, które to przymioty tyczą się znikomej grupy.

Kiedym pytała kolegów, za co oni kogoś lubią, odpowiadali, że poza pracą za walory moralne – otwartość, uczciwość. Lecz w robocie za co innego – za lojalność, sprawność, kompetencję.

I tak ten podział wygląda w badaniach psychologów.

Polityka 9.2003 (2390) z dnia 01.03.2003; Społeczeństwo; s. 82
Reklama