Klasyki Polityki

Hocus focus

Obecnie zbrodnie popełnia się na języku.

Jan Kolton – strażak, który przez 33 lata grał hejnał z wieży Kościoła Mariackiego – zakończył w tych dniach uroczyście swoją trębaczą działalność. A ja nadal trąbię, ku uciesze jednych i zmartwieniu innych. Uczę się grać na nową nutę, gdyż czasy się zmieniają. Ostatnio odrzucono mi np. recenzję, ponieważ jej „siła perswazyjna” jest mała. Nie bardzo wiedziałem, co to znaczy – poza tym, że tekst się nie podoba, więc nie wypadało się dopytywać. Postanowiłem sięgnąć do pisma branżowego „Press”. Okazuje się, że „siłę perswazji” określają agencje Macroscope, Mediascope, Lifescope, Mindscope i Mocroscope. Wysłałem więc swój tekst do agencji Macro oraz Mocro i oczekuję na wyjaśnienie.

Coraz częściej dziennikarze mówią i piszą „materiał” („pokażemy materiał z Biesłanu”, „materiał o ks. Jankowskim na s. 2” itp.). W 1931 r. Nadieżda Stalin pisała z Kremla do swojego męża, który wypoczywał nad Morzem Czarnym, że czyta białogwardyjską prasę i „znalazłam materiał o Tobie”. Z pisma „Press” dowiadujemy się, że „Materiały Jerzego Pilcha (i innych) można kupić za pośrednictwem Syndykatu...”. „Materiały Jerzego Pilcha i innych” – czyż to nie jest znak czasu? „Pilch i inni” – dawniej tak się pisało tylko o podsądnych, np. „Dedo i inni na ławie oskarżonych”. Taki Pilch myśli sobie, że jest jedyny, niepowtarzalny, z nadwiślańskiego kraju, a tymczasem on jest tylko jednym z innych, on produkuje materiały, inni też produkują materiały, tyle że Pilch od czasu do czasu wyprodukuje czystą żywą wełnę, setkę, a „inni” – materiały wełnopodobne, zerówkę. Za dawnych czasów, kiedy Iwaszkiewicz drukował felietony o książkach w „Życiu Warszawy”, nikt by nie powiedział „materiały Iwaszkiewicza i innych”. „Polityka” drukowała wówczas w odcinkach „Jeden dzień Iwana Denisowicza”. W pewnym sensie ten materiał (?) pochodził z syndykatu, ale był to syndykat zbrodni.

Obecnie zbrodnie popełnia się na języku. Przeżuwając surówkę Kolesław (od angielskiego „cole slaw”), zacząłem rozgryzać pismo „Press”, którego nie sposób zrozumieć bez znajomości angielskiego. Okazuje się bowiem, że w Polsce ukazują się takie pisma jak „Glamour”, „Focus”, a nawet „Outsourcing Magazine” (wymawiaj ałtsursing); funkcjonuje CRM (Client Relationship Management – czytaj klajent rylejszoenszip), w TVP można sobie zamówić „spot w prime time” (wym. prajm tajmie), a jeżeli kogoś nie stać na prime time, to sobie kupi reklamę w „off-peak” (czyli poza szczytem). Nawet jednak kupno nie jest gwarancją, że nasz spot obejrzymy w prajm tajmie, ponieważ obowiązuje „overbooking” (czytaj owerbuking), tj. sprzedawanie większej ilości reklam, niż jest czasu lub miejsca. Ale o to niech się martwi „media planner”, który musi tak „sformatować” swój „produkt” (dajmy na to tabloid) i dołączyć do każdego egzemplarza „gadżet”, żeby copy writer (kopy rajter) nie musiał pisać do rzeczy – wystarczy, że „dyrektor segmentu wydawniczego” zaakceptuje jego pisaninę do kategorii „launch”.

Dawniej mediów nie było. Partia reklamowała swoją politykę za pośrednictwem środków masowego przekazu. Outdoory zachwalały partię, zamiast girlasek były traktorzystki bądź klasycy z profilu. Demokracja reklamuje inne produkty i w tym celu posiada media, np. media lajfstylowe. Przeczytałem też w piśmie „Press” zwrot „podkręcić eventem”. Załóżmy, że – jak to drzewiej bywało – prof. Artur Sandauer przynosi esej na 50 stron maszynopisu o młodej poezji polskiej albo Maria Janion lub Jan Błoński napiszą o Białoszewskim. Co na to account supervisor? Że sprawę należy „podkręcić eventem”, bo inaczej „wyesemesują ich z programu”. Czytelnicy, słuchacze lub widzowie uznają, że esej ma małą siłę perswazji, wyesemesują nas na out i wtedy pozostaje „outdoor”.

„Outdoor w górę, radio w dół” – czytamy w „Pressie”. Outdoor to jednak forma krótka, tyle co jeden spot. „Karasek w górę – Kozioł w dół” – ot i cały outdoor o poezji. Pisanie do outdoorów ma jednak swoje zalety, ponieważ, jak informuje „Press”, „firma outdoorowa posiada najwięcej citylightów” (wym. sitylajtów). Zastanawiające, że „citylightów” pisze się przez „ó” – przecież w alfabecie angielskim ta litera nie występuje. Jedynymi autorami, którzy umieli formatować swoje utwory do citylightów, byli Lec, Załucki i Sztaudynger. Dzisiejsi kopyrajterzy muszą się jeszcze uczyć.

Wyrazy, które „jarzę” w piśmie „Press”, to czasowniki i nazwiska, a bliskie mi tematy to pieniądze i polityka. Żeby zrozumieć zdanie: „Dominik Wieczorkowski-Rettinger reżyserował m.in. spot »Terravita – krowa«”, trzeba znać dwa słowa – spot i Terravita – oraz nowe znaczenie słów „reżyser” i „krowa”. Jedyne, co polskie pośród tych wszystkich outdoorów i subbrandów, to nazwiska z „Pressu”: Marta Kozik (account supervisor), Sebastian Oprządek (client service director), Mateusz Zmyślony (dyrektor kreatywny), Hirek Wrona, Andżelika Wszołek – tylko dzięki tym ludziom wiemy, że nadal jesteśmy w Polsce.

Jeśli chodzi o pieniądze, to kumam tylko liczby. Art director zarabia dwa razy tyle co print producer, a traffic executive (to chyba stanowisko w policji drogowej) ma w agencji sieciowej tyle co account manager, ale najlepiej ma client service director i – oczywiście – prezes.

Wiadomości personalno-polityczne pisma „Press” są natomiast zrozumiałe. Np. „Zło tkwi w Moskwie” – wywiad z dziennikarzem rosyjskim. Wystarczy tytuł i wszystko jasne, a właściwie ciemne. Z „Pressu” dowiadujemy się również, że Przemysław Orcholski, były reporter polityczny „kojarzony z telewizją Kwiatkowskiego”, dziś przygotowuje do archiwum wspomnienia o wybitnych osobach na wypadek ich śmierci. Informacja krótka, a jaka soczysta! Po pierwsze, „na dzień dzisiejszy”, jak się teraz mówi, kto jest według TVP osobą wybitną, o której warto gromadzić wspomnienia? Zamieszanie z pochówkiem Miłosza pokazało, że kto jest wybitny – to zależy od osób znacznie mniej wybitnych.

Po drugie, co to znaczy „kojarzony”? Kojarzony przez kogo? Kiedyś przeczytałem w recenzji muzycznej (!), że pewna artystka „jest kojarzona z matką”, która jej pomaga. A czy Bach nie był kojarzony z tatusiem, a nawet z dziadkiem? Czyż mój ulubiony wiolonczelista Adam Klocek nie jest kojarzony z tatusiem – znanym wiolonczelistą, który – o zgrozo – może mu nawet pomógł lepiej trzymać smyczek? Czyż Nahorny jun. (puzon) nie kojarzy się z Nahornym sen. (saks)? Towarzystwo najpierw kojarzy, a następnie pisze o tak skojarzonych, że „są kojarzeni”. Przez kogo? Przecież „Tygodnikowi Powszechnemu” kojarzy się inaczej niż „Rzeczpospolitej”. Skoro mamy pluralizm, to chyba i kojarzy się rozmaicie. A poza tym, komu w ogóle kojarzy się red. Orcholski?

Po trzecie, skoro były reporter polityczny „kojarzony” z Robertem Kwiatkowskim otrzymał zajęcie, to znaczy, że nie został wyesemesowany na zbity pysk z telewizji, więc o co chodzi tym, którzy lamentują z powodu rzekomej czystki? Krzywdy nie ma. Po czwarte, dowiadujemy się, że TVP gromadzi wspomnienia o żywych (!!!) na wypadek śmierci. Gdzie je przechowuje? Zapewne w chłodni. W tym chłodzie, na ciepłej posadce, wygrzewa się (jak długo jeszcze?), przy ciepłych wspomnieniach były reporter polityczny kojarzony z Kwiatkowskim. Nic dziwnego. Jeżeli kojarzą z trupem politycznym, to gdzie ma być przechowywany, jak nie w chłodni? Ale wszystko do czasu. Nastanie odwilż, zrobi się hocus focus, źle kojarzony reporter zostanie zreformatowany i relaunchowany.

Polityka 46.2004 (2478) z dnia 13.11.2004; Passent; s. 110
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Śledztwo „Polityki”. Białoruska opozycjonistka nagle zniknęła. Badamy kolejne tropy

Anżelika Mielnikawa, ważna białoruska opozycjonistka, obywatelka Polski, zaginęła. W lutym poleciała do Londynu. Tam ślad się urwał. Udało nam się ustalić, co stało się dalej.

Paweł Reszka, Timur Olevsky, Evgenia Tamarchenko
06.05.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną