Taki był niespodziewany, a brzemienny w konsekwencje, koniec białej rewolucji, czyli odgórnej modernizacji Iranu prowadzonej przez szacha. Wtedy, w epoce dwóch bloków, zachodniego i radzieckiego, mało kto przejął się brodatym klerem przejmującym władzę polityczną w wielkim kraju ważnego regionu świata.
Wszystko lepsze niż czerwona, czyli komunistyczna, rewolucja i kontrola Moskwy nad Iranem, myślano w wielu stolicach zachodnich, z Waszyngtonem na czele. Mało kto zauważył, że do tej strategicznej gry w kolory dochodzi jeszcze jeden – zielony, kolor islamu. Że rewolucja w Iranie otwiera całkiem nowy rozdział w historii świata muzułmańskiego. Że stanie się inspiracją dla ekstremistów muzułmańskich. Że pomoże nieprzewidywanemu wcześniej renesansowi religii islamskiej i jej nowoczesnej politycznej reinterpretacji.
Lud nie okazał szachowi wdzięczności za reformy finansowane z eksportu ropy. Szach reformował, ale pod przymusem. Tak jak Kemal Pasza w Turcji, po przegranej wojnie i upadku imperium, kazał niszczyć tradycyjne instytucje społeczne; kobietom odebrał czador, mężczyznom bazar. To mogło się podobać zapatrzonym w Zachód elitom, nie przeszkadzało też opozycyjnej lewicy, zwłaszcza komunistom, ale w masach budziło zgrozę i opór. Lewica zaś nienawidziła zachodnich sojuszników szacha, przede wszystkim Ameryki. Gotowa była sprzymierzyć się z brodaczami w czerni dla obalenia rządu, który uważała za wasala zachodniego imperializmu.
Brodacze nie zachwycają
W obliczu narastających protestów znienawidzony Pahlawi uszedł na wygnanie. Ale natura, także polityki, nie znosi próżni. Szach wyjechał w styczniu, a już 1 lutego 1979 r.