Zamówienia: „Robimy film o Piłsudskim, potrzebny facet bez nóg i żeby kikuty były tak chude, jak nogi aktora, bo się nie zmontuje”; „Dziewczyna brzydsza od jeża”; „Babka z cycem, najlepiej emerytowana prostytutka”; „Sołdat z ruskim ryjem”; „Rumunki cztery plus dzieci”. Zdzisiu Rychter tylko pyta reżysera: Ma być mały Fellini czy duży? Dostarczy każdego.
U Zdzisia nie ma castingów. Poluje wedle zamówienia, w Monarze albo w burdelu. Idzie, mówi co, gdzie, za ile, że z ręki do ręki. Załatwił kieszonkowców dla Dejczera, morduńki do „Długu” Krauzego, dla Lindy ludzi z byłego gangu pruszkowskiego do „Sezonu na leszcza”; do „Sztosu” Lubaszenki kogoś, kto „siedziałby na kiblu, czytał »Anię z Zielonego Wzgórza« i żeby było wiadomo, że jest mordercą”. Do „E=mc2”, też Lubaszenki, Henia Walczaka ze Szmulek i Janka z Żerania, zwanego Hrabią, którzy po wypiciu alpagi mieli popatrzeć przez opróżnioną butelkę i tylko jęknąć na znak, że dno butelki jest dla nich końcem świata.
Zdzisio załatwi nawet kota. Więc z kotem to było tak: kręcą serial „Siedem życzeń”, jest potrzebny kot do głównej roli, w dodatku mówionej. Zatrudnił persa pewnej pani. Głos podłożą, rola kota to ruszać pyszczkiem. A ponieważ ruszał niechętnie, dawali kotu różne specyfiki, żeby mu pyszczek wykręcało. Efekt uzyskano, ale kot rolę przypłacił życiem.
First ryj drugiego planu
Zdzisio Rychter to prezes albo first ryj Stowarzyszenia Niekonwencjonalnych Postaci Filmowych Gęba. Swoim aktorom stawia dwa warunki. Pierwszy to nie charakteryzować się wewnętrznie, czyli nie pić na planie. Drugi: niezahamlecać roli, żadne ą, ę, tylko być sobą, menelem, złodziejem lub dziwką.