Ojciec opowiadał mi, jak wracając z długiego pobytu w pacyfistycznej i rozbawionej słodkiej Francji zatrzymał się na chwilę w Berlinie, gdzie oglądał 19 kwietnia 1939 r. paradę wojskową z okazji pięćdziesiątych urodzin Hitlera. Samoloty pokryły niebo, a znakomicie wyposażone jednostki, w znacznej mierze pancerne, maszerowały z łomotem przez pełne pięć godzin. Dwa dni później, po przejechaniu granicy Rzeczpospolitej, zobaczył, gdzieś koło Poznania, posuwający się wzdłuż torów oddział polskiej artylerii konnej. I wtedy – tak mówił – serce mu się ścisnęło, zrozumiał, że wszystko jest skończone. Opowiadał o tym w Wilnie, stwierdzając ze zdumieniem i rozpaczą, że prawie nikt go nie bierze na serio. Padały z reguły dwie standardowe odpowiedzi. Pierwsza: nie ma pan pojęcia o rzeczywistej sile naszej armii, tę wojnę na pewno wygramy. Druga: Francja nam pomoże, a przecież wesprze ją też sojusznicza Anglia. Pewien cieszący się ogólnopolskim uznaniem intelektualista i człowiek pióra tłumaczył mu nawet, że Rydz-Śmigły celowo prowokuje Niemców do wojny, żeby po triumfalnym wejściu do Berlina okrzyknąć się dyktatorem.
To, co usłyszał ojciec, można też było wyczytać w ogromnej większości prasy polskiej wszelkich odcieni. Pisał „Głos Narodu”: „Ale też przeciw Polsce zwróci się – zwłaszcza z początkiem wojny – cały jego (Hitlera – LS) impet. Wytrzymamy go, a Rzesza Niemiecka poniesie ostateczną klęskę, która ją na wieki uspokoi...”. „Wici”: „Potędze żelaza i rozjuszonej pychy skoszarowanego germanizmu oprze się Wolny Naród Polski. Jest to dziś jasne...”. „Prosto z mostu”: „Nie mówimy, jak Niemcy i Żydzi, że Bóg jest z nami, bo nikt z ludzi tego nie wie, ale wierzymy, że najwyższy władca duchowy ponad światem waży na szali sprawiedliwości zbrodnie i zalety, winy i dzieje narodów, kierując losy świata pewną dłonią ku wyznaczonym przez siebie celom; On wie, kiedy trzeba w pokoju rozwijać kulturę i życie rodzinne, a kiedy przez najstraszniejszy grom: wojnę, przebudzić ludzi z martwoty do heroicznego wysiłku i wypełnienia misji.