Wczorajsza publikacja „Polityki", w której napisaliśmy, że sławna sopocka kancelaria prawna, z którą w drugiej połowie lat 90. współpracował Lech Kaczyński, pracowała w tym czasie dla jednego z ówczesnych potentatów na rynku gier hazardowych, wywołała burzę. Kancelaria Prezydenta w swoim oświadczeniu zarzuciła nam „próbę odwrócenia uwagi od afery hazardowej i osób w nią zamieszanych".
Nasze intencje były dokładnie odwrotne. Chcieliśmy pokazać, że choć czasy się zmieniają, mechanizm działania biznesmenów z branży hazardowej wciąż pozostaje taki sam. Kolejne ekipy rządzące dają się ogrywać „jednorękim bandytom". Także dlatego, że ci - dzięki ogromnym pieniądzom, które stoją za tym biznesem - zawsze mogą liczyć na wsparcie najlepszych prawników, zaprzyjaźnionych urzędników i polityków.
Kancelaria Prezydenta w oświadczeniu pisze, że „próba łączenia osoby Lecha Kaczyńskiego z opisywaną przez tygodnik działalnością kancelarii, której nigdy nie był ani współwłaścicielem, ani nawet pracownikiem, jest bardzo poważnym nadużyciem i nie znajduje żadnego oparcia w faktach". I znów: nie zarzuciliśmy prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, że to on wspierał hazardzistów. Pokazaliśmy tylko, że interesów tej branży bronili ludzie kojarzeni z różnymi obozami politycznymi i różnymi politykami.
Zaangażowanie sopockiej kancelarii w sprawy „jednorękich bandytów" jest szczególnie interesujące - bo kancelaria ta od lat pełni rolę swego rodzaju zwornika między światem polityki i biznesu. Jest nie tylko miejscem, gdzie można uzyskać poradę prawną, ale także swego rodzaju salonem towarzyskim. Także kontakty Lecha Kaczyńskiego z prawnikami tej kancelarii nie ograniczały się nigdy do spraw wyłącznie zawodowych. Sam Lech Kaczyński relacje z niektórymi z nich określał jako przyjaźń, innych nazywał dobrymi znajomymi.