Ewa Winnicka: – W czasie gdy w Polsce rozpętała się tzw. afera hazardowa, Transparency International (TI) ogłosiła doroczny indeks percepcji korupcji (ang. skrót – CPI). Znów Polska jest w ogonie państw europejskich – za nią tylko Rumunia i Bułgaria.
Grzegorz Makowski: – Tyle że nie jest to miernik skali korupcji, a jedynie percepcji. To wskaźnik emocji. Tworzy się go, pytając o zdanie wąską grupę specjalistów od oceny ryzyka, politologów, biznesmenów. Jednym wskaźnikiem próbuje się mierzyć tak różne pojęcia jak: częstotliwość wręczania łapówek, skalę nielegalnych wypłat czy skrępowanie biznesu korupcją. Korupcja to dla TI zjawisko jednowymiarowe. Nie rozróżnia się korupcji administracyjnej od politycznej, tej drobnej od tej na wielką skalę. Nie ma mowy o zagłębianiu się w kulturowe i historyczne niuanse. Nie podaje się precyzyjnej definicji korupcji, bo ta definicja jest dość sporna. Ale coroczny ranking wzbudza zainteresowanie mediów. Jest znany, więc poprzednie edycje wpływają na percepcję korupcji w następnych pomiarach. Przez to indeks działa trochę na zasadzie samospełniającego się proroctwa i nie pokazuje prawdziwego obrazu rzeczywistości.
Są na to jakieś dowody?
Weźmy na przykład okres między 1999 a 2002 r. Wówczas wartość indeksu dla Polski utrzymywała się na stabilnym poziomie. Ale już w 2003 r. z wyliczeń TI wynikało, że skala korupcji drastycznie wzrasta. W ciągu dwóch następnych lat indeks zmienił się prawie o 20 proc. na niekorzyść Polski. To zagadkowa zmiana, zważywszy że w tym czasie bardzo staraliśmy się spełnić unijne wymagania. Poprawialiśmy prawo, administrację publiczną, wychodziliśmy z kryzysu gospodarczego końcówki lat 90. Co takiego się stało, że według TI zaczęliśmy pogrążać się w korupcji?