Z sześciu raportów przygotowanych pięć lat temu przez członków komisji śledczej badającej aferę Rywina posłowie wybrali ten, który najbardziej pogrążał SLD – autorstwa Zbigniewa Ziobry. Większością głosów uznali za prawdę, że Kwiatkowski i pozostali czterej członkowie tzw. „grupy trzymającej władzę” „działając w wykonaniu z góry powziętego zamiaru wspólnie i w porozumieniu, popełnili przestępstwo łapownictwa czynnego”. Były prezes TVP miał, według prawdy przyjętej przez Sejm, osobiście podyktować Rywinowi żądania finansowe wobec Agory (chodziło o 17,5 mln dol.).
Zebrany w tej sprawie przez komisję śledczą materiał dowodowy miał „w wysokim stopniu uprawdopodobnić przedstawioną tezę, uzasadniając prowadzenie postępowania karnego”. Sprawa nie trafiła jednak do sądu, bo nawet przychylna PiS prokuratura w Białymstoku nie zdołała utkać aktu oskarżenia. W ubiegłym roku prokuratorzy umorzyli śledztwo z powodu tzw. niezaistnienia grupy trzymającej władzę. Wówczas Kwiatkowski rozpoczął walkę o swoje dobre imię.
Czy wobec tego Sejm miał prawo nazwać Robert Kwiatkowskiego przestępcą? Zarzucić mu łapówkarstwo i korupcję? Dzisiaj sąd wymigał się od odpowiedzi na to pytanie. Nie chciał wkraczać w suwerenną władzę Sejmu i oddalił pozew, bo jego zdaniem posłowie mają prawo do własnej oceny.
Ale przecież, gdy przed laty z prawa do własnej oceny skorzystał wicemarszałek Andrzej Lepper, nazywając ówczesnego wicepremiera „bandytą z Pabianic”, a posłów Platformy złodziejami i malwersantami, wszyscy byliśmy oburzeni. Lepper został prawomocnie skazany za te pomówienia, a sąd nie zasłaniał się wówczas „wkraczaniem w suwerenną władzę Sejmu”.
Trudno jest bronić zasad, gdy chodzi o osobę, która budzi tak wiele kontrowersji.