Oto minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski zapowiedział, że jego resort zaproponuje parlamentowi wykreślenie z kodeksu karnego przepisu pozwalającego wsadzać do więzienia dziennikarzy, których uznano by za winnych przestępstwa zniesławienia (czyli pomówienia innych osób, grup czy instytucji o takie „postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć je w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności”).
Rząd proponuje też zmienić regulacje tyczące zakazu ujawniania bez zgody prokuratora lub sądu informacji ze śledztw lub procesów sądowych. Teraz obowiązywać miałoby zastrzeżenie, że nie ma przestępstwa, jeśli ujawnienie takich wiadomości służy interesowi publicznemu, nie zagraża w istotny sposób dobru śledztwa, ani nie naraża na szwank interesu osób trzecich.
Obowiązujące regulacje pozwalają, po pierwsze, używać państwowego aparatu ścigania (policji i prokuratury) do utrudniania życia dziennikarzom, którzy zaszli za skórę czy to rozmaitym osobom publicznym, czy to instytucjom. Wystarczyło wnieść prywatny akt oskarżenia, a prokuratura musiała zająć się sprawą (jeden z ostatnich przykładów to oskarżenie przez posła PO Janusza Palikota dziennikarzy, którzy zarzucili mu nieprawidłowości w finansowaniu kampanii wyborczej oraz lokowanie dochodów w rajach podatkowych).
Co więcej, nadgorliwi prokuratorzy mieli formalną podkładkę do szykanowania dziennikarzy, a literalnie traktujący prawo sędziowie – do wymierzania sankcji.
I całkiem często z tego korzystali – dowodem śledztwa i procesy z osławionego art.212 § 2 kodeksu karnego.
Z kolei rozwiązania tyczące tajemnicy śledztwa i procesu przerzucały odpowiedzialność za jej ujawnienie z urzędników państwowych na ludzi mediów – pomimo, że to ci pierwsi powinni przecież strzec takich sekretów i nie dopuszczać do przecieków.