Po owocach ich poznacie – tak Radosław Sikorski mówił przeszło dwa lata temu, obejmując tekę szefa polskiej dyplomacji. Niektórzy przyjęli biblijny cytat jako niepokojącą zapowiedź, zwłaszcza za granicą nazwisko byłego ministra obrony w rządzie PiS kojarzyło się w 2007 r. z jednym epitetem: loose cannon. Brytyjczycy określają tak człowieka nieprzewidywalnego, którego działania mogą przynieść wielkie szkody, jeśli ktoś go nie pilnuje – jak nieuwiązana armata na okręcie, która podczas sztormu była śmiertelnym zagrożeniem dla marynarzy. Dziś ton wypowiedzi na temat Sikorskiego jest zgoła inny. – W Unii jest może sześciu szefów dyplomacji, którzy mają coś ciekawego do powiedzenia. Sikorski zdecydowanie do nich należy – mówi Charles Grant, dyrektor Centrum na rzecz Reformy Europejskiej w Londynie.
Nietrudno zrobić furorę po Annie Fotydze, ale poprawa w polskiej polityce zagranicznej wykracza daleko poza elokwencję ministra. Polska nie tylko „wróciła do głównego nurtu polityki europejskiej”, jak zapowiadał Sikorski w listopadzie 2007 r., ale przedefiniowała swoje relacje z najważniejszymi partnerami. Trzy lata po najgorszej zapaści w stosunkach z Berlinem Niemcy są najważniejszym partnerem Polski w Europie, stosunki z Ameryką wróciły do normalności, znowu rozmawiamy z Rosją. Trzy lata temu nikt nie dałby wiary, że Jerzy Buzek będzie szefem Parlamentu Europejskiego, Władimir Putin zaprosi polskiego premiera na obchody rocznicowe w Katyniu ani że Polska będzie przygotowywać się na przyjęcie amerykańskiej baterii rakiet Patriot. Nie wszystkie z tych sukcesów są zasługą Sikorskiego, ale w każdym miał swój istotny udział.
Polska polityka zagraniczna zmieniła się w ciągu minionych dwóch lat nie do poznania, ale jeszcze bardziej zmienił się sam Sikorski.