Problem jest taki, że Ryszard Kapuściński osobiście i prywatnie, a także jako dziennikarz i pisarz – co poniektórzy jak gdyby ze zdziwieniem zauważyli – był na wielu etapach dramatycznej historii Polski, a także świata, mówiąc eufemistycznie, głęboko w nią uwikłany. Był też kiedyś młody, należał do partii, gdzieś mieszkał, coś jadał i wchodził w skomplikowane interakcje z ludźmi. Z biedakami i politykami w Trzecim Świecie, z partyzantami i żołnierzami różnych frontów, z dygnitarzami na kolejnych dworach peerelowskiej władzy, z redakcjami, w których pracował, z wydawnictwami na całym świecie i w różnych kręgach kulturowych i politycznych, z kolegami i przyjaciółmi, z kobietami, z rodziną wreszcie.
Książka Domosławskiego, każdy to przyzna, jest dokonaniem właściwie w polskim piśmiennictwie niezwykłym i pod wieloma względami precedensowym. A też bardzo odważnym, gdyż Kapuściński był wieszczem, którego książki były uwielbiane właściwie przez wszystkich; aż po dni swoje ostatnie funkcjonował przecież jako bez mała święty.
Literat kontra reporter
Pierwszy zbiór pytań, jaki pojawił się zaraz po ukazaniu się tej książki, dotyczył zatem granic dociekliwości i penetracji autora biografii, które powinny czy nie powinny być przekraczane w odsłanianiu najbardziej osobistego życia bohatera. I nawet ci, którzy jak gdyby zgadzali się z Domosławskim, że „tekst życia” wiąże się bezpośrednio z „tekstem literatury”, także mieli do autora pretensję, że w kilku miejscach zabrakło mu poczucia smaku i pożądanej delikatności.