Ostatni raz spisano nas w 2002 r. Zajmowało się tym 180 tys. rachmistrzów wspieranych przez tysiące statystyków i urzędników.
Osiem lat temu setki ton papieru poszło na druk milionów 18-stronicowych formularzy z pytaniami. Te miliony formularzy następnie skanowano, by zebrane dane mogły trafić do komputerów GUS i ulec dalszej obróbce. – Przez to skanowanie spis o mało co nie zakończył się klapą – mówi Janusz Dygaszewicz, dyrektor Centralnego Biura Spisowego – skanery nie odczytywały wielu krzyżyków stawianych w kratkach odpowiedzi na pytania, a rachmistrze nazwę miasta Łódź potrafili zapisać w 28 różnych wariantach. Tysiące formularzy trzeba było poprawiać.
Spis kosztował 520 mln zł i trudno jest uzyskać jednoznaczną odpowiedź na pytanie, czy ta operacja nam się opłaciła. – Zbieranie danych statystycznych jest naszym ustawowym obowiązkiem – mówi Wiesław Łagodziński, rzecznik GUS. – Robi się to różnymi metodami, ale żaden kraj na świecie ze spisu powszechnego nie zrezygnował, a dyrektywy ONZ i Unii zalecają go robić co dekadę.
Z tych m.in. względów za rok czeka nas kolejny spis powszechny ludności i mieszkań, ale prowadzony w nowatorski sposób. Obecnie w 16 wytypowanych gminach trwają testy, będzie to bowiem spis bez papierowych formularzy. Zastąpi je formularz elektroniczny, który rachmistrz otworzy w przydzielonym mu przez GUS hand-helpie, przenośnym rejestratorze danych, nieco większym od telefonu komórkowego. Urządzenie to będzie bezprzewodowo sprzęgnięte z biurem spisu.
A w elektronicznym formularzu już wcześniej zapisane będą informacje o ankietowanych osobach, pobrane przez GUS z 28 różnych rejestrów.