Ludzie na placu Piłsudskiego, jak twierdzi pewna profesor UW, nie chcieli słuchać Bronisława Komorowskiego, za to bardzo podobał się im abp Józef Michalik. Ludzie płakali, słuchając go, a wiatr, jej zdaniem, przypominał ten wiejący na pogrzebie Jana Pawła II. Biskup Michalik mówił: „Starsi i młodsi, studenci, nauczyciele przyszli na ulice ze zniczami, aby powiedzieć, że to był ich prezydent. (…) Być może to ostatnie słowo Lecha Kaczyńskiego [podróż do Katynia] stanie się ziarnem rzuconym w ziemię, by wydać nowy owoc”.
W licznych, wygłaszanych w tamtych dniach, kazaniach i homiliach mówcy przede wszystkim opowiedzieli narodowi, co mu się przydarzyło. To rzecz najważniejsza, bo ten, kto ma narrację i kto ma symbole, ma władzę nad wyobraźnią i świadomością rzesz. Ta opowieść mitologizuje i sakralizuje rzeczywistość cierpienia i bólu, tak aby ktoś, kto zgłasza jakieś wątpliwości, był traktowany jak niewierny Tomasz, pakujący palec w ranę Zbawiciela.
Biskupi pouczyli naród, jaki jest boski i ludzki sens katastrofy pod Smoleńskiem. „Żebyśmy nie zmarnowali kolejnej przelanej męczeńskiej polskiej krwi” – mówił bp Antoni Dydycz. Wskazali bohaterów i ludzi małej wiary. „To, co Polacy pokazują od tygodnia, to jest prawdziwe oblicze Narodu, który ma swoją duszę, swój charakter, swoje zasady i umie rozpoznać swych wodzów” – pisał abp Andrzej Dzięga w „Naszym Dzienniku”. Oddzielili dobro od zła w narodowym dramacie. „Po śmierci prezydenta i towarzyszących mu osób Polska na nowo zmartwychwstała przez drugą Golgotę – smoleńską.