Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Ciemna strona Kościoła

Były duchowny o problemie pedofilii wśród księży

Prof. Tomasz Polak Prof. Tomasz Polak Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta
Prof. Tomasz Polak (dawniej Węcławski), który dziewięć lat temu ujawnił sprawę abp Paetza, opowiada Adamowi Szostkiewiczowi o kościelnym kryzysie pedofilskim i jego źródłach.

Adam Szostkiewicz: – Zasłynął pan ujawnieniem, że abp Paetz molestował w swym poznańskim pałacu kleryków. Jak pan patrzy na tę sprawę w kontekście obecnego kryzysu w Kościele na tle seksualnego wykorzystywania dzieci przez osoby duchowne. Czy jest coś, co pozwala łączyć te dwie sprawy?

Tomasz Polak: – Są dwa elementy: nadużycie własnej pozycji i uzależnienie ofiar przez arcybiskupa, po drugie, sposoby reagowania osób i instytucji kościelnych powiadamianych o problemie. A dokładniej: próby ukrycia sprawy, a kiedy się to okazało niemożliwe, załatwienia jej bez jednoznacznego objaśnienia opinii publicznej, co rzeczywiście zaszło, i bez liczenia się z oczekiwaniami opinii publicznej. To jest silne zwłaszcza w Polsce i ujawniło się także w tak zwanej sprawie szczecińskiej (dominikanin o. Marcin Mogielski spisał zeznania chłopców, którzy mieli być kiedyś molestowani w ognisku dla trudnej młodzieży w Szczecinie. Sprawa nie znalazła finału – red.).

Po sprawach duchownych oskarżonych o przestępstwa seksualne, w jakim stopniu Kościół jest gotowy do oczyszczenia tej stajni Augiasza?

Nadzieją jest tu tylko, według mnie, rosnący nacisk opinii publicznej.

Co sprawa abp. Paetza (przeszedł na emeryturę, mimo zarzutów zachował pozycję i przywileje) mówi panu o Kościele w Polsce i o Watykanie?

Pokazuje, jak silne mechanizmy wypierania i obrony działają w takich wypadkach, a także jak wielka jest bezwładność i solidarność instytucji władzy – nie tylko kościelnych – polskich i watykańskich. Nie sądziłem na przykład, że ktoś tkwiący tak wysoko w strukturach watykańskich, jak ówczesny kardynał Ratzinger, będzie potrzebował oprócz poinformowania go również wysłania równoległych listów informujących o problemie kilka innych kluczowych osób. Domyślam się, że dlatego, by poszczególni adresaci nie mogli problemu ukryć czy zamieść pod dywan, a i tak mechanizmy takie zadziałały i osoby w tym uczestniczące do dziś nie zostały rozliczone, więcej, nie poczuwają się do winy. Zobaczyłem także przez to, co oznacza „korporacyjna” solidarność ludzi władzy – w Kościele i poza nim. Zobaczyłem też jej społeczne umocowanie, które takiemu systemowi udziela łatwej – zbyt łatwej – legitymizacji.

Czy próbował pan osobiście dotrzeć do kardynała Ratzingera?

Na początku września 2000 r. pojechałem do Rzymu z listem informującym sekretarza papieskiego abp. Stanisława Dziwisza o problemie abp. Paetza. Podczas tej podróży na lotnisku w Monachium przypadkiem spotkałem kardynała Josepha Ratzingera. On znał mnie z pracy w Międzynarodowej Komisji Teologicznej. Powiedziałem mu o celu mojej wizyty. Informację przyjął z powagą. Zaprosił mnie wtedy na rozmowę do swojego biura, jednakże wówczas rozmowa z powodu daty mojego powrotu do Polski okazała się niemożliwa. Ponieważ interwencja u abp. Dziwisza nie przyniosła rezultatów, podczas kolejnego pobytu w Rzymie zgłosiłem się do kardynała Ratzingera i rozmawiałem z nim o sprawie arcybiskupa Paetza. Wtedy poprosił mnie o wysłanie wspomnianych listów równoległych.

W internetowym piśmie „Open Theology” ogłosił pan niedawno artykuł o systemach obrony stosowanych w Kościele rzymskokatolickim, kiedy znajdzie się on pod lupą opinii publicznej. To wnikliwa i zupełnie wyjątkowa w polskim piśmiennictwie analiza Kościoła jako „maszyny społecznej”. Ale przecież Kościół podaje do wierzenia, że nie jest instytucją taką jak wszystkie inne, a zatem analizy takie jak pańska są uproszczeniem graniczącym ze świętokradztwem?

Owszem, Kościół przedstawia sam siebie jako rzeczywistość z innego porządku i dlatego nieporównywalną z innymi instytucjami społecznymi czy politycznymi. To jednak spojrzenie wewnętrzne – ci, którzy je podzielają, powiedzą, że jest ono skutkiem „wiary”, zaś ci, którzy nie, że to skutek konstytutywnego dla wspólnoty religijnej fantazmatu: czyli pozostającego poza wszelką kontrolą i krytyką podstawowego założenia – przekonania, wokół którego rozwija się logika systemu religijnego. Nie ma jednak powodu, dla którego zewnętrzny obserwator obecności Kościoła w życiu publicznym miałby podzielać wewnętrzne, tożsamościowe przekonanie chrześcijan i jego specyficzną logikę. I tym bardziej nie ma powodu, by jego obserwacje uznawać za „świętokradcze”. Działania instytucji kościelnych w życiu publicznym nie różnią się niczym istotnym od działań innych systemów, struktur i instytucji silnie skoncentrowanych na obronie własnej tożsamości i pozycji – także wtedy, kiedy instytucje kościelne podają religijną motywację swoich działań. Analizowanie ich działania z pomocą dostępnych narzędzi socjologicznych i psychologicznych jest więc naturalne i właściwe.

Wystąpił pan z Kościoła i kapłaństwa. Pańscy krytycy korzystają z tych faktów, by podważyć pańską wiarygodność. Ich zdaniem ma pan moralnego kaca, bo złamał solidarność sutann i teraz swymi krytycznymi badaniami i publikacjami usiłuje usprawiedliwić swoje decyzje.

To problem moich krytyków. Kryterium ocen badań i publikacji jest sprawdzanie ich poprawności metodologicznej, argumentacji i konkluzywności. Chętnie posłucham krytycznych ocen moich twierdzeń na tych płaszczyznach – dyskusja badawcza jest tu potrzebna. Natomiast pytania o życiorys i osobiste decyzje autora badań to w najlepszym razie nieporozumienie.

Kościół powtarza, że robi wszystko, by oczyścić się z grzechu pedofilii, a i tak jest atakowany przez media i siły dążące do wyrugowania religii z życia publicznego. Co trzeba zmienić w Kościele, by skutecznie zaradzić seksualnym występkom duchownych?

Powiem tak: można i trzeba proponować rozwiązania ograniczające zjawisko występków seksualnych osób duchownych i jego skutki. Fachowcy z dziedziny psychologii społecznej podpowiadają, co można zrobić doraźnie: chodzi przede wszystkim o przełamywanie kościelnych zmów milczenia wobec takich zjawisk. Rzeczywiste źródła problemów leżą jednak głębiej i wiążą się ze strukturą najważniejszych instytucji chrześcijaństwa, które osadziły się na wyobrażeniu pełnego podporządkowania... instytucjom właśnie. Zaklęte koło budowania struktur, których celem jest pomyślność samych struktur, zjada istotę rzeczy. Moja teza, oparta na wiedzy historycznej, socjologicznej i psychologicznej o początkach chrześcijaństwa, brzmi: rozstrzygnięcia odpowiedzialne za obecny stan i sposób działania instytucji kościelnych zapadły w pierwszych dziesięcioleciach po śmierci Jezusa. Od najwcześniejszych początków społeczności chrześcijańskiej mamy mianowicie do czynienia z jej podwójną tożsamością: pierwsza, anarchiczna, związana jest z otwartością „ruchu Jezusa” i jego dobrej nowiny, druga, hierarchiczna, wiąże się z ubóstwieniem Jezusa i odpowiada za powstanie i sakralizację instytucjonalnych struktur kościelnych.

Połączyły się one ze sobą tak silnie, że stały się dla siebie wzajem konieczne: podtrzymują własne istnienie, co więcej, każda z nich stwarza trudności życiowe – moralne, organizacyjne czy polityczne, których doraźne rozwiązywanie umożliwia druga tożsamość. Są to takie elementy tożsamości instytucjonalnej kościołów, które zmienić jest rzeczą prawie niemożliwą, skoro dla samych kościołów uchodzą one za nienaruszalne. To dlatego tak trudno przyznać, że w „świętości” struktur kościelnych może występować także ewidentne zło. Metoda usprawiedliwienia jest następująca: struktury hierarchiczne głoszą i urzeczywistniają dobrą nowinę, którą przyniósł Jezus, więc nie wolno ich kwestionować, bo to atak na świętość. Jestem pesymistą co do możliwości rozbrojenia takiego fatalnego splotu.

Ważną pomocą jest dla pana praca Eugena Drewermanna „Kler. Psychogram ideału”. Jest to próba zastosowania psychoanalizy do opisu duchownych, a więc i Kościoła, ich poplątanych relacji przemocy i podporządkowania. Księży pedofilów pokazuje ona jako ofiary systemu kościelnego, który utrzymuje duchownych w niedojrzałości emocjonalnej i zależności od systemu, jakim jest Kościół. Ale czy takie odczytanie nie zdejmuje aby odpowiedzialności z księży pedofilów?

Praca Drewermanna odnosi się do większości duchownych, bynajmniej nie tylko do księży pedofilów. Nie widzę w jego analizach śladu zdejmowania odpowiedzialności z kogokolwiek, kto odpowiada za deformacje i nadużycia, tym bardziej za przestępstwa i za sposób obchodzenia się z nimi przez kościelne instytucje. Przeciwnie: wnioski z analizy Drewermanna prowadzą do zwiększenia odpowiedzialności tych, którzy podtrzymują system, w którym życie duchownego ma być prawie w całości „życiem w roli” wyznaczanej nie przez jego własny wybór, ale przez „ontologiczną niepewność” kandydatów kompensowaną przez ubezpieczenie i oparcie, którego dostarcza im „kościelność”. Tworzą tym samym system nienaturalnego umiejscowienia życiowego duchownych, wzmacniany jeszcze przez celibat. Trudno się dziwić, że system taki prowadzi wielu do deformacji osobowościowych i do perwersji albo przynajmniej zjawiska takie umożliwia.

Dzieło Drewermanna jest ignorowane przez kościelnych i niekościelnych psychologów religii, a przecież otwiera oczy na psychikę ludzi Kościoła poddawanych ogromnemu ciśnieniu. Skąd to lekceważenie?

Przyczyną jest najwyraźniej zaklasyfikowanie Drewermanna jako przesadnego krytyka Kościoła. Ale przesadnego tylko w stosunku do milcząco stosowanego nadal w sferze publicznej wobec systemów i instytucji religijnych parasola ochronnego. To spowodowało, że fachowość analizy Drewermanna została odsunięta na drugi plan. Sądzę jednak, że zostanie mu oddana sprawiedliwość: systemowy skandal pedofilii ponownie przywoła dokonane przezeń analizy jako wartościowy dostęp do ciemnych stron systemów religijnych, w szczególności do postaw i działań duchownych.

Na ile skuteczna jest linia działania Kościoła, zwłaszcza Watykanu, wobec kryzysu pedofilskiego?

Sposób reagowania Watykanu na ten kryzys zmienia się – najwyraźniej pod wpływem nacisku opinii publicznej. Zdano sobie sprawę z tego, że zwykły zestaw reakcji, które można streścić tak: „wszystko jest pod kontrolą, nie ma powodu do krytyki instytucji kościelnych, nie atakujcie nas, bo to wojna z Kościołem”, już nie działa i że potrzebne są konkretne działania i zmiany w sferze publicznej obecności instytucji kościelnych. Słyszymy więc zapowiedzi takich zmian. Może się wydawać, że to dobry znak. Jednak równocześnie obserwujemy wciąż ten sam zestaw działań obronnych: przerzucanie odpowiedzialności na innych, na wpływ zmian kulturowych, na ataki „sił wrogich Kościołowi” i na tym tle próby pomniejszania własnej odpowiedzialności. To zupełnie nieskuteczne.

Jeśli ta polityka jest nieskuteczna, to czemu Kościół ją kontynuuje?

Przyczyna tkwi we wspomnianych przeze mnie wcześniej ustawieniach tożsamościowych instytucji kościelnych, które muszą wykluczać „negatywność” własnego istnienia i działania. System i jego działania są więc dla tych, którzy w nich uczestniczą, z zasady dobre. Kiedy pojawiają się zjawiska negatywne, najpierw próbuje się je przemilczeć, potem tłumaczyć wpływem negatywnych czynników zewnętrznych, w końcu sprowadzać do błędów popełnionych przez poszczególnych ludzi, ale niewynikających z zasady działania samego systemu. Mamy tu do czynienia z zamkniętym kołem, którego zwornikiem jest odmowa uznania, że sam system religijny może być źródłem zjawisk negatywnych. Nie sposób nie widzieć w tym częściowej analogii do mechanizmów wypierania, którymi zajmuje się psychologia, stąd postulaty uruchomienia wobec takich działań narzędzi psychologii społecznej, antropologii kulturowej i wreszcie teorii systemów, zwłaszcza w ich korelacji z psychologią władzy i psychologią zależności.

Stawia pan tezę, że Kościół jest systemem religijnym, dążącym do ukrycia swych ciemnych stron, w czym pomaga mu status systemu chronionego ze względu na pozytywną rolę społeczną, jaką pełni. Jaki jest pożytek społeczny z Kościoła wyjętego spod ochrony?

Pytanie trzeba odwrócić: jaki jest pożytek społeczny z instytucji chronionej – jeśli ta ochrona umożliwia perwersje i utrudnia mierzenie się z jej ciemnymi stronami. Pytania takie można mnożyć. Można więc zapytać dalej: jaki jest pożytek społeczny z duchownych przywódców, którzy mają rację tylko dlatego, że są duchownymi przywódcami, a nie dlatego, że ich racje bronią się w otwartej dyspucie. Systemy religijne deklarują własną ostateczną prawdziwość – zarówno teoretyczną prawdziwość idei, jak i praktyczną prawdziwość działań. Konsekwentnie nie powinny się obawiać krytycznego badania owych idei i działań. Tymczasem bronią się przed tym, uznając np. metody psychologii społecznej za nieadekwatne. To pokazuje, gdzie tkwi problem: osoby z wnętrza systemu religijnego nie mają dostępu do jego założeń, ale roszczą sobie pretensje do wypowiadania, mocą tych założeń, kategorycznych sądów także o tym, co dzieje na zewnątrz tegoż systemu, i zarazem odmawiają innym prawa do obiektywnego badania swoich działań.

To może przypominać dawne pytania: czy papiestwo jest ponad prawem, czy Kościół jest ponad prawem i państwem świeckim?

Rozumiem potrzebę zwracania uwagi opinii na problemy wynikające z nienormalnego usytuowania społecznego instytucji religijnych. Chodzi o oczywiste dla społeczności demokratycznych wymaganie, by ich prawa obejmowały wszystkich – bez przywilejów i bez dyskryminacji, zatem Kościół i jego instytucje też.

W Kościele narasta niechęć do liberalnej demokracji. Czy demokracja zagraża Kościołowi, czy może mu pomóc, traktując go jak inne instytucje?

Kategorie „zagrożenia” i „pomagania” uważam za nieadekwatne – jedne i drugie utwierdzają dla Kościoła status wyjątku. Demokracja działa – po prostu. Działa w jej ramach także krytyczna refleksja nad zachowaniami wszystkich uczestników życia publicznego. To od nich samych, w tym od Kościoła, zależy, czy zechcą korzystać z możliwości stąd wynikających.

To czym pan tłumaczy, że do sfery publicznej przedostało się tak niewiele informacji o przypadkach seksualnego wykorzystywania nieletnich w Kościele? Obywatele nie chcą korzystać ze swych praw, czy Kościół w Polsce jest tak dobrze chroniony od wewnątrz i od zewnątrz? A może system komunistyczny paradoksalnie pomógł Kościołowi uchronić się przed grzechami seksualnymi, bo zlikwidował zdecydowaną większość kontrolowanych przez Kościół szkół, sierocińców i innych instytucji, gdzie dochodzi najczęściej do tych nadużyć?

Wszystkie te czynniki oczywiście działają – jak dotąd dość skutecznie. Sądzę jednak, że kres tego „efektu ochrony” jest tylko kwestią czasu.

Prof. dr hab. Tomasz Polak – ur. 1952 r., teolog, były członek Międzynarodowej Komisji Teologicznej, wieloletni rektor poznańskiego seminarium duchownego i dziekan Papieskiego Wydziału Teologicznego, włączonego dzięki jego staraniom w struktury UAM w Poznaniu. Nadal kieruje powołaną przez siebie na początku 2006 r. pozawydziałową Pracownią Pytań Granicznych na uniwersytecie poznańskim. W 2002 r. interweniował w sprawie abp. Juliusza Paetza oskarżonego o molestowanie kleryków. Był też członkiem zespołu powołanego przez Rzecznika Praw Obywatelskich ds. zbadania materiałów IPN na temat współpracy abp. Stanisława Wielgusa z SB. W 2007 r. wystąpił ze stanu duchownego, a następnie z Kościoła, zmieniając nazwisko z Węcławski na Polak. W swoim dorobku ma ponad 30 publikacji naukowych, tłumaczył także na język polski utwory Karla Čapka.

Polityka 20.2010 (2756) z dnia 15.05.2010; Kraj; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Ciemna strona Kościoła"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną