Sam premier Donald Tusk komentował, że w czasie powodzi zaufanie do samorządu terytorialnego okazało się nieco przesadne. Jeździł po zalanym kraju, rozmawiał z poszkodowanymi i widać było, szczególnie w pierwszych dniach kataklizmu, jak rzednie mu mina. Przed jednym z powodzian tłumaczył się: ja wam wójta nie wybierałem! A jeszcze niedawno nie krył entuzjazmu dla lokalnej demokracji. W exposé z 2007 r. deklarował przekazanie samorządom władzy nie tylko w gminach i powiatach, ale też na szczeblu wojewódzkim.
Bez wątpienia straty spowodowane powodzią byłyby znacznie mniejsze, gdyby nie decyzje lokalizacyjne zezwalające budować na terenach zagrożonych, a w niektórych przypadkach bezpośrednio na polderach. Tak było na wrocławskim Kozanowie, tak było pod Sandomierzem, Płockiem i Toruniem, tak było na całym szlaku Wisły i Odry. Szef Klubu Parlamentarnego PO Grzegorz Schetyna, wrocławianin, nazwał osiedle TBS na wrocławskim Kozanowie „kompletnym szaleństwem” i zapowiedział rozliczenie samorządowców winnych tego stanu rzeczy.
Wypowiedzi chyba jednak nie przemyślał, bo nie posiada żadnych narzędzi, aby rozliczać samorząd, składający się zresztą z jego własnych kolegów partyjnych. Zgodę na budowę domów Towarzystwa Budownictwa Społecznego wydał urząd miasta za kadencji prezydenta Wrocławia Bogdana Zdrojewskiego, dzisiaj ministra kultury w rządzie PO-PSL. Budynki zasiedlono rodzinami, które straciły swoje mieszkania w wyniku powodzi z 1997 r. Osiedle miał zabezpieczyć wał przeciwpowodziowy, ale nigdy nie powstał. Były plany, były pieniądze, wrocławski samorząd miał determinację, aby chronić osiedle, ale okazał się bezradny wobec przepisów, co paradoksalne, przychylnych prawom obywatelskim.
Wał musi częściowo przechodzić przez nieużytek rolny należący do prywatnego właściciela.