Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Terminal grunwaldzki

Podpisano umowę na Gazoport

Chyba nieprzypadkowo wybrano 600-tną rocznicę Grunwaldu, by uroczyście podpisać umowę na budowę terminalu gazu skroplonego (LNG) w Świnoujściu.

To prawdziwy triumf nad polską energetyczną niemocą, która sprawiała, że latami mówiono o konieczności dywersyfikacji dostaw gazu do Polski, ale nic w tym kierunku nie robiono. Mało tego: odnieść można było wrażenie, że jeśli pojawiała się jakaś szansa, natychmiast ją utrącano.

Tak było, na przykład, z projektami interkonektorów, czyli łączników między systemami gazowymi Polski i naszych południowych i zachodnich sąsiadów. Politykom wielu opcji była nie na rękę perspektywa utraty z podręcznego arsenału straszaka marki „Gazprom”. Bo kiedy pojawi się możliwość importu skroplonego gazu LNG, zniknie argument, że jesteśmy w rosyjskich łapach, które tylko czekają, by zakręcić kurek i rzucić Polskę na kolana. Gaz straci swą polityczną magię, przestanie być substancją decydującą o naszym suwerennym bycie. Stanie się normalnym towarem, który kupuje się kiedy jest potrzebny.

Gdybyśmy już dziś mieli ten terminal, nie musielibyśmy się denerwować, że jeśli w ciągu najbliższych miesięcy nie zostanie podpisana rosyjsko-polska umowa gazowa, to zimą zabraknie surowca. Do zamknięcia bilansu brakuje nam 2 mld m sześc. – sprowadzenie takiej ilości statkami nie byłoby problemem. Ale na terminal musimy poczekać. Włosko-kanadyjsko-francusko-polskie konsorcjum zobowiązało się, że 1 lipca 2014 roku instalacje portowe będą gotowe na przyjęcie pierwszego statku z gazem. Zapłacimy za to 2.95 mld zł. Terminal w Świnoujściu trzeba traktować bardziej jako polisę, dającą nam poczucie bezpieczeństwa, niż instalację, która będzie się ekonomicznie broniła. Raczej nie ma co liczyć na zwrot zainwestowanego kapitału. Cena inwestycji zostanie po prostu administracyjnie dopisana nam wszystkim do rachunku za gaz.

Czy to najlepsze rozwiązanie naszych problemów? Mam wątpliwości.

Reklama