Do zastanowienia się nad losami PiS wezwał prezesa eurodeputowany Marek Migalski, którego trudno podejrzewać o brak uwielbienia dla Jarosława Kaczyńskiego. „Stańmy wszyscy przy królu” – pisał.
Teraz jednak w liście otwartym europoseł mówi prezesowi: jest pan naszym kapitałem i największym obciążeniem, bez pana nie przetrwamy, z panem nie wygramy. Migalskiemu marzy się Kaczyński sprzed 4 lipca, bo taki może wygrywać wybory, natomiast ten, który pojawił się prawie natychmiast po przegranej, oddany tylko sprawie katastrofy smoleńskiej, wygrywać nie może.
Eurodeputowany Migalski jest tylko „poputczikiem”, a nie członkiem partii, a więc nawet wyrzucić go nie można, a co najwyżej skarcić. Ale prezes jest na urlopie i sprawy nie komentuje, choć jeszcze niedawno toczył zacięty spór z redaktorem naczelnym „Rzeczpospolitej”, co oznacza, że reaguje na objawy buntu.
Nie zrywać mostów
Tym razem jednak nie zdusił krytyki w zarodku, Migalski nie został natychmiast przywołany do porządku, a odsunięci sztabowcy, zwani liberałami, mieli czas na uzgodnienie wspólnej linii postępowania. Ta linia zawiera się w stwierdzeniach, skąpo zresztą dawkowanych, że Migalski ma sporo racji, dobrze, że dyskusję zaczął, ale wewnętrznej sytuacji w partii nie należy zaostrzać, po wakacjach powinna odbyć się debata na temat strategii partii. Nikt nie zrywa mostów, nie domaga się rozliczeń, natychmiastowej zmiany kursu.
Joanna Kluzik-Rostkowska mówi miękko, że ona lepiej czuła się w tamtej łagodnej strategii, która dodatkowo była trudniejsza dla Platformy Obywatelskiej.