Trudno nie kibicować Ahmedowi Zakajewowi. Jest premierem na uchodźstwie i to położenie, znając losy naszych rządów emigracyjnych, Polacy potrafią doskonale zrozumieć. Ujmują jego romantyczne starania o wolność dla maleńkiego kraju, Dawida od przeszło czterech stuleci walczącego z rosyjskim Goliatem. Bywało przecież, jak w XIX w., że Polacy i Czeczeni wspólnie stawiali opór Moskwie, choć bywało i odwrotnie, gdy to służący w armii carskiej Polacy tłumili czeczeńskie zrywy, między innymi gen. Józef Hauke-Bosak, późniejszy uczestnik powstania styczniowego. I Polskę, i Czeczenię rosyjski ekspansjonizm wystawiał na ciężką próbę. Stalin wysłał wszystkich Czeczenów na kazachstańskie stepy (to tam urodził się Ahmed Zakajew), skąd zawrócił ich Chruszczow. W latach 90. XX w. Grozny przypominał ruiny Warszawy, dla wielu uciekinierów z Czeczenii Polska stała się pierwszym przystankiem w drodze na zachód Europy. Nic dziwnego, że organizatorzy Kongresu Narodu Czeczeńskiego uznali, że Polska jak żaden inny kraj jest wrażliwa na czeczeńską niedolę i żaden inny naród nie zrozumie Czeczenów tak dobrze jak Polacy. Analogii aż nadto. Tyle że polskie doświadczenia nie bardzo pomagają w zrozumieniu niełatwej sytuacji Czeczenów.
Zakajew - bohater
Zamieszanie z kongresem w Pułtusku i z samym Zakajewem wzięło się między innymi stąd, że zbyt łatwo uznano go za głównego reprezentanta wszystkich Czeczenów, w czym utwierdzały jeszcze ponaglenia Rosji, ostro domagającej się jego wydania. A w Pułtusku spotkała się grupa reprezentująca ledwie niewielką część europejskiej diaspory, nieprzejednani, wierni dawnym hasłom pełnej niezależności i oddzielenia od Federacji Rosyjskiej. Tymczasem ostatnio ten tradycyjny nurt czeczeńskiego ruchu wyzwoleńczego wyraźnie słabnie. Załamał się, gdy do władzy w Czeczenii doszedł wspierany przez Moskwę Ramzan Kadyrow.