Zaczęło się od publicznej deklaracji Joanny Kluzik-Rostkowskiej: jeśli Jarosław Kaczyński ustąpi z funkcji szefa partii, a do wyborów na jego następcę stanie Zbigniew Ziobro, to ona rzuci mu rękawicę. I się zaczęło. Sensacja! Atrakcja! Rewelacja! Jacek Kurski powiedział na to, że..., Joanna Kluzik odrzekła, iż..., Zbigniew Ziobro zaprzeczył, jakoby… Okazało się, że nawet Mariusz Błaszczak umie powiedzieć więcej niż jedno ustalone wcześniej z prezesem zdanie. Jest zatem o czym pisać, jest co komentować.
W dniu wyborów uzupełniających do Kongresu USA główne wiadomości TVN dają informację o sporach i rozgrywkach w PiS na pierwszym miejscu. Gazety i portale prześcigają się w rozmowach, rozważaniach i analizach: kto kogo, kto z kim, kto za, a kto przeciw...
Więc po co o tym piszę, dolewając kolejne słowa do tego zalewu słów? Po pierwsze, mogę się mylić, co do wagi sprawy – przecież to, co się dzieje w PiS, przekłada się niemal wprost na to, co dzieje się w Polsce. Jest istotne, czyja twarz/gęba będzie twarzą/gębą tej partii. Zgoda. Ale czy to rzeczywiście jest nasz (czytaj: nienależących do PiS) problem, kto będzie górą? Nie. Niech to załatwią między sobą, a nie publicznie.
Nasze (wyborców) zadanie nie polega na rozstrzyganiu na podstawie prasowych wywiadów i oświadczeń, z którą gębą (łagodniejszą i uśmiechniętą, czy zaciętą i bezwzględną) jest PiS bardziej do twarzy, lecz kto w tym towarzystwie ma do powiedzenia coś istotnego dla warunków naszego życia.
A w tej kwestii praktycznie wszystkie twarze PiS mówią to samo co prezes, z wielką gorliwością zapewniając o swej dla niego lojalności (co w osobie europosła Ziobry przybiera formę wręcz groteskową; przypominają się wystąpienia towarzyszy z PZPR, mówiących o pierwszym sekretarzu).