Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

POlandia i PiSlandia

Janusz Kapusta / Corbis
Myślicie o tym, ale boicie się zapytać. Socjolog Radosław Markowski odważył się i zapytał: czy Polacy koniecznie muszą się dogadać i pojednać? Pytania tego rodzaju przemilczeć się nie da. Skoro padło, musi też paść odpowiedź.
Corbis

Na zjeździe socjologów, a potem na łamach „Gazety” prof. Markowski zaproponował aksamitny rodzaj separacji. Bo po co się ciągle kłócić? Czy my naprawdę musimy się w każdej sprawie szczegółowo dogadać i wszystko ze sobą do najdrobniejszego detalu omówić? My, czyli dwa wielkie, rysujące się na scenie politycznej filary: „Polski oświeceniowo-świeckiej” i „Polski katolicko-narodowej”. Prosto mówiąc: POlandii i PiSlandii (wraz z przyległościami).

Własne szkoły i szpitale

Są trudne małżeństwa mające po dwa konta i dwie lodówki. Ona swoją. On swoją. Żeby się nie kłócić, co kupić i na ile ma starczyć. Są w wielu małżeństwach ciche dni, tygodnie, a nawet miesiące. I życie jakoś się toczy. Lepiej, niż kiedy rzucają zastawą. W państwie może być podobnie. Czemu nie?

Pomysł Markowskiego, który w pierwszej chwili robi wrażenie żartu, jest z grubsza biorąc taki: skoro już dokonał się i dramatycznie ujawnił tak ostry podział, każdy powinien wybrać sobie swój filar i w nim płacić podatki, leczyć się, posyłać dzieci do szkoły. W ten sposób każdy by miał Polskę, jaka mu się mniej więcej podoba, i każdy mógłby żyć wedle reguł, które z grubsza akceptuje. Kto nie zgadza się na in vitro, leczyłby się w szpitalu nierobiącym in vitro. Kto nie chce w szkole religii, posyłałby dzieci do szkoły bez religii. Kto nie cierpi Lisa, oglądałby TVPiS. Kogo Pospieszalski doprowadza do szału, miałby TVPO. Wyborcy dwóch głównych partii mieliby do wyboru uczelnie, gdzie w jednej rektorem byłby prof. Zybertowicz, a w drugiej prof. Magdalena Środa – z wszystkimi tego konsekwencjami, które przestałyby być traktowane jak zawłaszczanie instytucji.

Gdyby, doprowadzając rzecz do skrajności, udało się podzielić kraj na terytorialne autonomie czy luźno tylko powiązane stany (nie obyłoby się zapewne bez ruchów migracyjnych), różnice mogłyby być jeszcze większe.

Polityka 46.2010 (2782) z dnia 13.11.2010; Polityka; s. 12
Reklama