Wydaje się, że szef PiS nie ma nic do ukrycia od momentu, od kiedy przegrał wybory prezydenckie i na nowo rozpętał wojnę polsko-polską, zrywając z ulgą dobroduszną maskę, którą włożył za namową Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Tak siebie nie lubił w tym łagodnym wcieleniu, że zaczął pozbywać się ze swojej partii tych, którzy mu to zrobili. Za drugą na liście Elżbietę Jakubiak już ustawiana jest kolejka następnych do zwolnienia (Poncyljusz, Kamiński, Bielan, Ołdakowski i inni, którzy się zgłoszą), chyba że sami się usuną, bo to w końcu najbardziej honorowo. Ale posłowie wyraźnie wolą być wyrzuceni, traktując niechęć Kaczyńskiego jako zaliczkę na przyszłość.
Charakterystyczne są twierdzenia prezesa Kaczyńskiego, że posłanki zawiązały spisek, który „miał na celu przejęcie przez nie władzy”. Okazuje się, że w PiS nie można normalnie, statutowo, rywalizować o władzę. To się nazywa „przejęcie”, a podejrzewani o takie przestępstwo są karnie usuwani. Co planowały działaczki: zamach stanu, aresztowanie tzw. talibów?
Niemniej ostatnie sygnały sugerują, że obie strony konfliktu w PiS trochę się przestraszyły całej sytuacji. Niewykluczone, że będzie podjęta akcja podzielenia dysydentów i przywrócenia do partii Elżbiety Jakubiak, a już nie Kluzik, i przytrzymania w ugrupowaniu Poncyljusza i Kamińskiego. Sugerowała to Jadwiga Staniszkis, ale i sama Jakubiak stwierdziła, że ma jeszcze czas na odwołanie się od decyzji o usunięciu z partii. Wydaje się to mało prawdopodobne, także z powodów psychologicznych i towarzyskich (kwestia lojalności między koleżankami), ale jak wiadomo logika pisowska mocno różni się od tej klasycznej.
Dobry Lech, zły Jarosław
Kolejne nieporozumienie lansują tak zwani muzealnicy, twierdząc, że Jarosław Kaczyński zanegował polityczne dziedzictwo swojego brata, czyli zamysł intelektualnego i ideowego poszerzenia oferty prawicowej.