Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Olsztyn uwierzył łzom

Walka o prezydenturę z seksaferą w tle

Tomasz Waszczuk / Agencja Gazeta
Bohater olsztyńskiej seksafery triumfalnie powrócił: choć przegrał w II turze wyborów na ojca miasta, w pierwszej zdobył najwięcej głosów. Tak jakby wcześniej nie zdarzyło się nic złego, nie było mobbingu, nie było oskarżenia o gwałt. Były prezydent Czesław Małkowski sam uważa się za ofiarę syndromu Clintona.

Koniec listopada 2010 r., spot wyborczy w olsztyńskiej telewizji kablowej. Kandydat na prezydenta miasta Czesław Jerzy Małkowski siedzi na tle kominka, buzuje ogień. Na ścianie portret Jana Pawła II. Kandydat nawołuje: „Inwestujmy tak, by nie zapominać o kobietach”. Wydaje się, że wkracza na śliski grunt, ale niektórzy podejrzewają, że to zalecona przez specjalistów metoda terapeutyczna: mówić o kobietach jak najwięcej, w każdym kontekście i bez zahamowań.

To właśnie z powodu kobiet 28 lutego 2008 r. został zatrzymany i wyprowadzony w kajdankach z urzędu miasta, a w połowie marca trafił na siedem miesięcy do aresztu. Tak wybuchła afera (szczegóły w ramce), w której on, wówczas prezydent Olsztyna, został czarnym charakterem. Kilka miesięcy później odbyło się referendum i Małkowski stracił fotel prezydencki. Popadł w niebyt.

Do zarzutów natury obyczajowej dołączono prawie 30 gospodarczych, głównie dotyczyły podejmowania szkodliwych decyzji. Ale potem tylko jeden przekuto w akt oskarżenia. Małkowski stanął przed sądem i został uniewinniony. Po prawie dwóch latach znów zaczął pojawiać się publicznie. Dochodziły wieści, że zastanawia się nad startem w wyborach samorządowych 2010 r. Mało kto brał te zapowiedzi poważnie. Kwitowano, że to przecież niemożliwe, nie będzie chciał kompromitować siebie i miasta. A potem skończyły się domysły, bo Małkowski powołał własny komitet wyborczy i zgłosił się jako kandydat. Tłumaczył, że jest niewinny. Nie zgwałcił żadnej kobiety, nie wykorzystywał podwładnych. Początkowo twierdził, że kłamstwem jest, iż współżył ze swoją sekretarką. Potem zmienił zdanie; tak, utrzymywał stosunki seksualne z sekretarką, ale gwałtu nie było, dowody spreparowano. – Mam syndrom Clintona, to cała moja wina – mówi dzisiaj reporterowi POLITYKI.

Polityka 49.2010 (2785) z dnia 04.12.2010; Coś z życia; s. 103
Oryginalny tytuł tekstu: "Olsztyn uwierzył łzom"
Reklama