Mówili o nich dzieci szczęścia. Dęblińska Szkoła Orląt – promocja 1985 r. Aż sześciu generałów z jednego roku. Tyle że czterech z nich już nie żyje. Wszyscy zginęli w katastrofach lotniczych. W 2005 r., na pikniku lotniczym, w sportowej awionetce rozbił się gen. Jacek Bartoszcze. Gdy w styczniu 2008 r. pod Mirosławcem życie stracili Andrzej Andrzejewski i Jerzy Piłat (nominowany na generała pośmiertnie), gen. Błasik, wtedy już dowódca polskiego lotnictwa wojskowego, publicznie zapewniał, że taka tragedia się nie powtórzy. 27 miesięcy później zginął w kabinie rządowego Tu-154M, w której nie powinno go być.
Czy powinien był zostać dowódcą polskich sił powietrznych? Poprzednik na tym stanowisku, gen. Stanisław Targosz, nie ma wątpliwości, że tak. – Tyle że dopiero za kilka lat, po nabyciu niezbędnego doświadczenia, zajmując stanowiska dowódcze w siłach zbrojnych RP oraz strukturach NATO. Przeskoczył kilka szczebli w karierze, bo prawdopodobnie takie było polityczne zamówienie. Nowy dowódca miał być młody i ambitny, ale decydenci nie zadawali już sobie trudu, żeby odpowiednio przygotować go do służby na tym odpowiedzialnym i trudnym stanowisku. Ci, którzy go tak szybko awansowali, zrobili mu straszną krzywdę. Na dowódcę sił powietrznych gen. Błasik nominowany został przez ministra obrony narodowej Aleksandra Szczygłę. Decyzję zatwierdził prezydent Lech Kaczyński.
Ryszard Michalski, pilot sportowy, dwukrotny indywidualny rajdowy mistrz świata, nie może przypomnieć sobie młodego Andrzeja Błasika. Po latach Błasik przypomniał mu się sam. Michalski szkolił go w łódzkim aeroklubie; dochodzi do wniosku, że skoro na aeroklubie się nie skończyło, to znaczy, że chłopak musiał być zdeterminowany. A skoro skończył Dęblin, musiał też być naprawdę dobry.