Jaka dokładnie jest skala podtopień, nie wie nikt. – Dziesiątki tysięcy hektarów pod wodą – ocenia Józef Klajda, wicedyrektor wydziału zarządzania kryzysowego w lubelskim Urzędzie Wojewódzkim.
Chwilowo te hektary zamieniły się w lodowiska. Próbkę tego, co się będzie działo, gdy mróz puści, mieliśmy podczas styczniowych roztopów. Okolice Płocka z lotu ptaka przypominały krainę wielkich jezior. Na szczecińskim cmentarzu woda do połowy krzyży. Słońsko w gminie Inowrocław nie leży nad żadną rzeką, a żeby wejść do domów, mieszkańcy klecili prowizoryczne kładki i pomosty. W Czarnej Wsi koło Grodziska Wielkopolskiego drogą można było przejść tylko w kaloszach. Przejechać nie dało rady nawet wojsko i rodzącą kobietę strażacy nieśli na noszach 3 km do karetki.
– Ziemia jest zamarznięta i nie przyjmuje wody z topniejącego śniegu – mówi dr Witold Skomra, doradca rządowego zespołu zarządzania kryzysowego, były komendant główny Państwowej Straży Pożarnej.
– Poziom wód gruntowych jest bardzo wysoki już od dwóch, trzech lat – wyjaśnia dr Lesław Skrzypczyk, dyrektor Zakładu Hydrogeologii Państwowej Służby Hydrogeologicznej. – A wypełnienie zbiorników wód podziemnych określamy jako wysokie już teraz, na początku lutego, podczas gdy zazwyczaj poziomy maksymalne w cyklu rocznym rejestrujemy na przełomie wiosny i lata.
To znaczy, że gdy przyjdzie odwilż, woda nie wsiąknie, bo nie ma gdzie. Na podtopienia narażeni będą zwłaszcza mieszkańcy nizinnych regionów kraju. Tradycyjnie mokro będzie na Mazowszu, gdzie poza nieuregulowaną Wisłą jest zlewnia Bugu i Narwi.
Pompy w ruch, czyli samorządy umywają ręce
Połowa stycznia, droga do Wojciechowic, powiat piaseczyński, gmina Góra Kalwaria, w otulinie Chojnowskiego Parku Krajobrazowego. Z każdego gospodarstwa wystaje wąż ogrodniczy i leje się woda. Pompują wszyscy. Marzena, właścicielka stajni pensjonatowej w Wojciechowicach, nawet na osiem pomp. Dzień i noc, bez przerwy. Inaczej na ujeżdżalni woda stoi powyżej kaloszy, a przed stajnią z samochodu wysiąść się nie da. Odpompowywana woda spływa 200 m dalej, na łąki i pola. Lepiej byłoby lać do rowu, ale w pobliżu nie ma. Ani żadnej rzeki. Do Wisły daleko.
Mieszkańcy pompują sami, bo powierzchniowe odprowadzanie wody nie należy do zadań gminy. Wojewódzkie Centra Zarządzania Kryzysowego (WCZK) wkraczają tylko tam, gdzie jest bezpośrednie zagrożenie dla mieszkańców. – Jeżeli można dojść do drogi choćby w kaloszach, to jest jeszcze w porządku – uważa szef WCZK na Mazowszu Roman Jaworski. – Jak nie, a samorząd sobie nie radzi, to musimy interweniować i pomagać. Dopiero gdy woda wlewa się do piwnicy, przyjeżdża straż pożarna.
W tym samym powiecie, jeszcze dalej od Wisły, w gminie Lesznowola, we wsi Wilcza Góra, która powoli zamienia się w podwarszawskie osiedle, od czerwca zeszłego roku woda gruntowa zalewa drogę i posesje. Przed zimą w dzień chodziła duża pompa, przerzucała wodę do lasu, za górkę. W nocy woda wracała, tworząc wielkie rozlewisko. Podczas styczniowej odwilży zalała studzienki kanalizacyjne, stanęła kanalizacja w całej wsi, a ze studzienek potokiem wypływały rozwodnione ścieki. Do akcji wkroczyła straż pożarna.
– Takie doraźne przepompowywanie z działki na działkę nie ma żadnego sensu – mówi starosta piaseczyński Jan Dąbek. – W naszym powiecie problem podtopień dotyczy wszystkich gmin. Starosta powołał pełnomocnika do spraw przeciwpowodziowych i retencji, zwołał wójtów i burmistrzów, żeby opracować plan przygotowań do wiosennych roztopów.
– Sprawdzamy rowy melioracyjne i przepusty, przeglądamy cieki wodne, przygotowujemy się do generalnej modernizacji urządzeń melioracyjnych – mówi starosta Dąbek. – Nie wnikając, czy są prywatne, czy państwowe.
Niechciane dziedzictwo PRL, czyli melioracja, a raczej jej brak
Gminy na obrzeżach warszawskiej aglomeracji, do niedawna rolnicze, dziś w większości sypialnie mieszczuchów, są w przeważającej części zmeliorowane, podobnie jak i reszta kraju. Część sieci wykonano w okresie międzywojennym, resztę w Polsce Ludowej.
Meliorację szczegółową (mniejsze rowy i dreny) oddano spółkom wodnym. System działał rozpędem jeszcze w latach 90. Potem zaczął podupadać, właściciele ziemi, przeważnie rolnicy, nie płacili składek, a susza nie zachęcała do konserwacji drenów i czyszczenia suchych rowów. Widmo stepowienia kraju sprawiło, że o melioracji zaczęto mówić źle. Szczególnie, gdy płonęły zdrenowane łąki w Parku Biebrzańskim. Niektórzy po prostu zasypywali rowy. Te, które zostały, są na ogół w katastrofalnym stanie. – Na terenie województwa mazowieckiego jest około 16 tys. km rzek i kanałów oraz około 50 tys. km rowów melioracyjnych – mówi Stanisław Maciejewski, pełnomocnik marszałka województwa ds. usuwania skutków powodzi. – Szkoda, żeby to niszczało. Zwłaszcza że zmeliorowanie 1 ha kosztuje dziś około 14 tys. zł.
Melioracja może pomóc w odprowadzeniu nadmiaru wody z pól i łąk, ale nie rozwiąże problemów na terenach podmiejskich, które się szybko urbanizują, bo Polaków ogarnął budowlany szał. Działki nie za duże, za to przed domami podjazdy i chodniki wyłożone kostką. Do tego na obrzeżach miast hurtownie, a przed nimi wybetonowane hektary parkingów. – Spływ wody z terenu utwardzonego jest około ośmiu razy większy niż z nieutwardzonego – mówi Stanisław Maciejewski.
– Tłumaczę samorządom, że tam, gdzie planują działki poniżej 1000 m, powinny już na etapie przygotowywania planu wyłączać te tereny z melioracji, a w to miejsce planować kanalizację deszczową wraz z systemem rowów odparowywalnych – mówi starosta piaseczyński. – Jeżeli tego nie zrobią, melioracja, nawet gdyby działała, nie jest w stanie pomóc w odwodnieniu takiego obszaru.
Budowlany boom, czyli jak zaburzyliśmy równowagę wodną
Podmiejskie gminy nie słuchały starosty, zacierały ręce i bez problemów odrolniały grunty. – Warszawiacy budowali się na łąkach i nieużytkach, najchętniej pod lasem, nie zdając sobie sprawy, że te tereny nie były w żaden sposób przygotowane na inwestycje – mówi Roman Jaworski.
Deweloper w podwarszawskich Janczewicach zakończył budowę małego kompleksu apartamentowego, gdy zaczynała się zeszłoroczna powódź. Teren wokół czterech budynków zamienił się w grząską breję. Grunt podniesiono i wyłożono kostką, zakrywając problem. Wokół na polach tuż za ogrodzeniem woda stoi od czerwca zeszłego roku. Inwestor w pobliskim Bobrowcu wykonał zgodnie z zaleceniami studnie chłonne. Od razu wypełniły się wodą po brzegi.
Apartamentowce i osiedla powstają także w obrębie aglomeracji. Mieszkańcy niedawno powstałego na południu Warszawy prestiżowego Miasteczka Wilanów (docelowo ok. 30 tys. mieszkań) skarżą się, że w garażach i piwnicach woda leje się po ścianach. Na podtopionym patio planują budowę basenu i proponują zmianę nazwy dzielnicy na Aquapark. Jeden z deweloperów nie może oddać ukończonej inwestycji, bo nie jest w stanie wypompować wody zalewającej garaże. Tam, gdzie dziś jest Miasteczko Wilanów, niedawno były łąki, suche przez ostatnie 15–20 lat, wcześniej, wiosną, podmokłe. I to jeszcze zanim powstał Ursynów, z którego teraz większość wody opadowej ścieka po skarpie do nowego Wilanowa.
Można mieć wątpliwości, czy wszystkie te łąki i nieużytki nadawały się do zabudowy. – Właściciele (często są to gminy) terenów leżących nad rzekami chcą te działki sprzedać w dobrej cenie – mówi Witold Skomra z rządowego Zespołu Zarządzania Kryzysowego. – Plany zagospodarowania przestrzennego nie zawsze są uzgadniane pod kątem wskazania obszarów zalewowych, co jest obchodzeniem prawa.
W gminie Leoncin, powiat nowodworski, woda stoi niemal wszędzie od czerwcowej powodzi i właśnie zamknięto zalaną drogę gminną do Nowego Secymina. Ale tereny zalewowe, według miejscowego planu, ograniczone są tylko do międzywala, czyli terenu między wałem a rzeką. – Budować nie można też 50 m od stopy wału – ostrzega sekretarz gminy Anna Krzyczkowska. A piwnice zalało w domach, które od wału dzieli około 4 km.
Plany zagospodarowania przestrzennego są opracowywane przez gminy i opiniowane przez Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej. Samorządy i RZGW od sześciu lat dysponują mapą obszarów o wysokim ryzyku podtopień, opracowaną przez Państwową Służbę Hydrogeologiczną. – To dopiero pierwsza część projektu. Zajęliśmy się terenami najbardziej zagrożonymi, obszarami głównych rzek – wyjaśnia dr Lesław Skrzypczyk, dyrektor Zakładu Hydrogeologii PSH. – Niezbędna jest kontynuacja projektu dla innych obszarów, oddalonych od rzek i wyżej położonych, które są z różnych przyczyn zagrożone podtopieniami z wód gruntowych. Dr Skrzypczyk od tych sześciu lat obserwuje, jak na terenach zaznaczonych na mapie na czerwono wyrastają nowe osiedla.
Pogoda pod psem, czyli jak zwykle winny jest klimat
Główną jednak i niezależną od człowieka przyczyną podtopień jest nagły wzrost ilości opadów. Od dwóch lat zimą solidnie pada śnieg, a w pozostałych porach roku nękają nas ulewne deszcze. Część klimatologów jest zdania, że w tych zjawiskach pogodowych nie ma nic dziwnego. Anomalią było ostatnie ćwierć wieku suszy i prawie bezśnieżnych zim, gdy wszyscy bili na alarm, że Polska stepowieje.
– Ocieplenie klimatu nie oznacza wcale, że zimy będą zaraz łagodne – mówi prof. Mirosław Miętus z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. – Natomiast zwiększa się prawdopodobieństwo występowania gwałtownych zjawisk atmosferycznych. Stąd w Polsce ulewy niemal tropikalne, na małych obszarach powodujące tzw. szybkie powodzie, jak zeszłoroczna na Boże Ciało w południowej części stolicy i sąsiednim Piasecznie, gdzie w ciągu kilku godzin woda zalała domy do pierwszego piętra. Albo grad wielkości piłek tenisowych, który latem spadł w Wejherowie.
– Gwałtowne opady, jak w Bielsku-Białej, gdzie w ciągu 2–3 dni spadło 450 proc. miesięcznej normy, muszą stwarzać zagrożenie podtopień – mówi prof. Miętus. – Zwłaszcza że retencja jest ograniczona. Poziom wód gruntowych wzrósł już w zeszłym roku, po bardzo śnieżnej zimie i po powodzi.
Rekordowo wysoki poziom wody w rzekach sprawia, że nie bardzo jest gdzie tę wodę z podtopionego kraju odprowadzać. – Mamy znaczne wypłycenie koryta Wisły na Mazowszu – mówi Roman Jaworski, szef Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego. – Należałoby pogłębić koryto, wykonać ostrogi. Ale środkowa Wisła od Sandomierza do Warszawy i odcinek dolnej do Zalewu Włocławskiego to obszar Natura 2000. Rezerwaty ptaków na wyspach lęgowych koło Zakroczymia i w rejonie Wyszogrodu.
Inny sposób to przesunięcie wałów w głąb lądu i zwiększenie terenów zalewowych. Też mało realny, ze względu na protesty właścicieli nieruchomości położonych na tych terenach.
Klimatolodzy uważają, że częstotliwość ekstremalnych zjawisk atmosferycznych będzie wzrastać. Najprawdopodobniej w tym roku czeka nas też powtórka z zeszłorocznej powodzi. Szanse, że z problemem retencji i odprowadzania wód powierzchniowych uporają się samorządy, są niewielkie. Także dlatego, że potrzebne są rozwiązania w skali kraju, bo w końcu wszystkie wody, te podziemne i naziemne, to system naczyń połączonych.
PS: Autorka sama brodzi w wodzie od zeszłego lata, ale zapewnia, że starała się przedstawić sprawę obiektywnie i z dystansem.
Mądry Polak po szkodzie, czyli jak uniknąć podtopienia
• Zanim kupisz działkę, sprawdź, czy nie jest położona na obszarach zagrożonych podtopieniem lub osuwaniem terenu. Nie wystarczy unikać terenów zalewowych, niebezpieczne są np. lasy sosnowe rosnące na piasku, pod którym jest warstwa nieprzepuszczalnej gliny.
• Jeżeli masz wątpliwości, zainwestuj w ekspertyzę geotechniczną, która oznaczy poziom wód gruntowych i strukturę gleby.
• Nie buduj w dołku.
• Jeżeli już kupiłeś działkę, a nie zacząłeś budowy, pomyśl o systemie odwodnienia, np. drenażu. Ryzykujesz tym, że jak przyjdzie susza, nie będziesz miał trawnika, bo zamknięty system odwodnienia nie daje się regulować.
• Sprawdź, o ile możesz podnieść grunt pod dom, i zrób to, jeżeli dostaniesz zezwolenie.
• Nie rób piwnicy ani obniżonego garażu, gdy poziom wód gruntowych jest wysoki.
• Nie wykładaj podjazdów kostką, lepszy będzie żwir czy tzw. kliniec, który dobrze przepuszcza wodę.
• Jeżeli twoja działka jest najniższym punktem w okolicy, nie daj się namówić na zrobienie stawu retencyjnego, bo własny staw może cię zalać.
• Gdy nie ma innego wyjścia, rozważ budowę domu na palach.
Czyj jest ten rów, czyli kto za co odpowiada
• Urządzenia melioracji podstawowej (np. kanały melioracyjne szerokości powyżej 1,5 m przy ujściu do rzeki) są własnością Skarbu Państwa. Ich utrzymaniem i konserwacją zajmuje się Wojewódzki Zarząd Melioracji i Urządzeń Wodnych. Zadaniem WZMiUW jest też ochrona przeciwpowodziowa, odpowiada m.in. za wały przeciwpowodziowe.
• Urządzenia melioracji szczegółowej (mniejsze kanały i dreny) należą do właściciela gruntu, na którym się znajdują, lub do spółek wodnych, które tych właścicieli zrzeszają.
• Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej, agenda Ministerstwa Ochrony Środowiska, zajmuje się dużymi rzekami, dużymi zbiornikami retencyjnymi, bilansowaniem wód, gospodarką wodną. Podlegają mu Regionalne Zarządy Gospodarki Wodnej.