Wizyta Jarosława Kaczyńskiego w sklepie osiedlowym zawierała w pigułce chyba wszystkie charakterystyczne cechy bratania się polskich polityków z narodem. Są oni na ogół dość wyniośli, rzadko mają umiejętność swobodnego zachowania się w niecodziennych dla nich sytuacjach. Skracanie dystansu to nie jest ich specjalność, nawet jeśli im na tym zależy.
Dlatego prezes PiS wyglądał w sklepie trochę nieporadnie, a nawet komicznie, otoczony ochroniarzami, politykami swojej partii i tłumem dziennikarzy. Chcąc pokazać, że robi zakupy jak każdy, całą mową ciała dawał dowód, że zakupów w sklepie raczej nigdy nie robi. Był to niby briefing dla mediów, przeniesiony w teren, a więc sytuacja niejako służbowa, ale zarazem pokazanie szefa największej opozycyjnej partii w codziennej sytuacji życiowej. Tym bardziej było widać szwy spinające wydarzenie. W dodatku gafa z Biedronką jako siecią dla najbiedniejszych spowodowała już powstanie kilkudziesięciotysięcznej grupy na Facebooku pod hasłem „Kupuję w Biedronce, jestem ubogi”. Czy dowcip: wchodzi Kaczyński do sklepu, a tam na półkach wina Tuska. A jeszcze dostaje się szefowi PiS za bezwiedne reklamowanie zagranicznych sieci dyskontów.
Bratanie na różne sposoby
Wartość marketingowa takich akcji powinna wynosić zero, ponieważ wszystkie intencje były na wierzchu, ale jednak zarówno PiS, jak i inne ugrupowania są przekonane, że takie „ustawki” (jakoby z codziennego życia) czasami przemawiają do wyborców, mimo że ci zdają sobie sprawę ze sztuczności takiego wydarzenia. Od psychologów można usłyszeć, że mimo śmieszności i sztuczności odbiorcy doceniają wysiłek polityka, jego inwencję, a przede wszystkim to, że mu się chce choćby pójść do tego sklepu. Dlatego Grzegorz Napieralski, rozdający przed wyborami ranną porą jabłka robotnikom czy spektakularnie zbierający grzyby, dawał dowód, że się stara.