Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Koncert na fujarki i partie solo

Jakimi obietnicami partie kuszą przed wyborami

„Partie chwalą się grubością swoich programów wyborczych, ale ilość nie przechodzi w jakość.” „Partie chwalą się grubością swoich programów wyborczych, ale ilość nie przechodzi w jakość.” Marek Sobczak / Polityka
Wyborcy do przedwyborczych obietnic podchodzą z dużym dystansem. Ale politycy ciągle mają nadzieję, że ciemny lud to kupi, więc licytują, kto da więcej. Bez żadnego umiaru.
„Wszystkie programy łączy też to, że ich autorzy starannie omijają temat, komu by tu coś zabrać. Po co narażać się bogatym rolnikom, górnikom, policjantom, postulując odebranie im nienależnych przywilejów?”Volker Moehrke/Corbis „Wszystkie programy łączy też to, że ich autorzy starannie omijają temat, komu by tu coś zabrać. Po co narażać się bogatym rolnikom, górnikom, policjantom, postulując odebranie im nienależnych przywilejów?”
„Tylko genetycy mogliby sprawić, że te gruszki na wierzbie wyrosną. Ale politycy są przeciwni GMO.”Foodfolio/the food passionates/Corbis „Tylko genetycy mogliby sprawić, że te gruszki na wierzbie wyrosną. Ale politycy są przeciwni GMO.”

Do przedwyborczej licytacji na razie nie stanęła tylko Platforma Obywatelska. Swój wyborczy program pokaże dopiero 10 września. To dla niej bardzo niekomfortowa sytuacja. Liczy na kontynuację władzy, więc musi być powściągliwa w obiecankach. W przeciwieństwie do konkurentów nie może ignorować tego, jak słowa jej lidera zostaną odebrane za granicą. Rząd zobowiązał się do rygorystycznego ograniczania deficytu budżetowego, co kategorycznie wyklucza rozdawnictwo pieniędzy. Nieostrożna obiecanka „na jutro” słono mogłaby kosztować już dziś, bo tzw. rynki wymuszą wyższe odsetki od pożyczonych Polsce pieniędzy. Platforma schowała więc głowę w piasek „Polski w budowie”. Słychać głównie tych, którzy umiaru nie mają.

Partie chwalą się grubością swoich programów wyborczych, ale ilość nie przechodzi w jakość. PiS i SLD, które tak irytowała „zielona wyspa”, zachowują się, jak byśmy nią mieli być zawsze. Nawet uważny czytelnik po lekturze nie zorientuje się, jak poszczególni pretendenci do władzy zamierzają jej użyć, by uchronić gospodarkę kraju przed nadchodzącą drugą falą kryzysu. Jaki nowy, lepszy od obecnego, model rządzenia chcą nam zaproponować?

Odpowiedzi na te najważniejsze obecnie pytania i wyzwania nie znajdziemy w żadnej partii. Schemat, według którego pisze się program, jest zupełnie inny. Najpierw szuka się grup, w których dana partia dostrzega szczególnie duży potencjał wyborczy. Potem obiecuje im jak najwięcej.

Politycy przed wyborami najbardziej hojni są dla służby zdrowia, bo to dotyczy wszystkich, a także dla bardzo u nas licznej grupy emerytów i rolników. Zgodnym chórem upominają się też o prawa dla straconego pokolenia, czyli młodzieży.

Wszystkie programy łączy też to, że ich autorzy starannie omijają temat, komu by tu coś zabrać. Po co narażać się bogatym rolnikom, górnikom, policjantom, postulując odebranie im nienależnych przywilejów? Nie wskazują więc źródła finansowania szczodrych obietnic, co wydaje się szczególnie obraźliwe dla inteligencji wyborców. Świadczy też o tym, że tak naprawdę nawet nie przymierzają się do ich realizacji.

Leczenie bez kolejek

„Zdrowie to nie towar, szpital to nie fabryka” – brzmi hasło SLD, ale pod bliźniaczym sztandarem idzie do wyborów PiS. Obie partie uważają, że na leczenie powinno się znaleźć tyle pieniędzy, ile potrzeba. Żadna nie mówi jednak, skąd je wziąć. Żadna też nie pochyla się nad werdyktem Trybunału Konstytucyjnego, zgodnie z którym rolnicy powinni od nowego roku płacić składkę zdrowotną za siebie (obecnie robi to budżet), co mogłoby zasilić kasę NFZ.

Najszybciej, bo bez kolejek, wyleczy nas SLD. Najpierw zniesie limity na procedury ratujące życie – w kardiologii, onkologii i neurologii, potem wszędzie. Każdy szpital i każdy lekarz przyjmą tylu pacjentów, ilu się zgłosi, NFZ nie będzie ograniczał świadczeń zdrowotnych żadnymi limitami. Nasze zdrowie nie ma przecież ceny. Do szkół wrócą lekarze, pielęgniarki i stomatolodzy. Będziemy mieli najlepszą służbę zdrowia na świecie. Niestety, nie ma nawet orientacyjnych szacunków, ile by to kosztowało. Nie wiadomo więc, jak bardzo musiałaby wzrosnąć składka na zdrowie lub podatki.

SLD godzi się na postulowaną przez PO komercjalizację szpitali, czyli przekształcenie państwowych jednostek w spółki prawa handlowego. Stanowcze „nie” zgłasza natomiast w sprawie ich ewentualnego zysku. Mają pracować non profit, bo zdrowie to nie towar. Ale wszystkie procedury „mają być wycenione właściwie”, czyli – jak należy rozumieć – wyżej. Stawka VAT w służbie zdrowia powinna być zerowa.

Nieco bliżej ziemi stara się trzymać PiS. Niestety, nie bardzo mu się to udaje. Partia Jarosława Kaczyńskiego wraca do swego starego pomysłu, by zlikwidować obecny, ubezpieczeniowy, system finansowania lecznictwa. Zamiast składki na zdrowie, będziemy płacić podatki (program oczywiście nie wspomina, o ile wyższe), a odpowiedzialność za leczenie przejmie państwo. NFZ zostanie zlikwidowany, zdrowiem pacjentów zajmą się wojewodowie. PiS odgrzewa też pomysł sieci szpitali, nie przypominając jednak, co to oznacza w praktyce – że placówki, które do sieci nie wejdą, zostaną zlikwidowane, ich załogi będą sobie musiały poszukać innej pracy, a pacjenci będą mieli dalej.

PiS obiecuje, że podniesie nakłady na leczenie. Z obecnych 4,5 proc. PKB do 6 proc. Wykazuje się przy tym sporą naiwnością, sądząc, że to wystarczy. Bo przecież partia Kaczyńskiego nie daje się przelicytować Sojuszowi i także zlikwiduje limity świadczeń. I kolejki. Świadczenie mamy otrzymywać w dniu zgłoszenia, czyli natychmiast. Na najwyższym europejskim poziomie. Na podobny poziom płac mogą też liczyć lekarze i pielęgniarki – PiS obiecuje wyznaczyć tym zawodom minimalne zarobki. Pod jednym warunkiem – ci, którzy pracują w lecznictwie publicznym, nie będą mogli dorabiać w klinikach prywatnych.

Partia Napieralskiego nie zajmuje się takim drobiazgiem, jak chroniczne odrastanie w publicznych szpitalach ogona długów. To przecież dlatego Platforma chce je skomercjalizować, dotychczasowi właściciele (samorządy i państwo) nie byli w stanie tego zjawiska ukrócić. PiS znajduje na długi cudowne lekarstwo. Będzie nim utworzenie Funduszu Restrukturyzacji Publicznych Zakładów Opieki Zdrowotnej, który spłaci długi tych, którzy nie są w stanie zrobić tego sami. Pieniądze weźmie z kasy NFZ, a po jego zlikwidowaniu z budżetu. Skąd się w nim znajdą? Może wyborcy o to nie zapytają.

Emerytura dla każdego

Ludowcy nie czują się skrępowani faktem, że współrządzą, więc powinni się wykazywać większą odpowiedzialnością. Znaleźli pole, na którym nie przelicytuje ich nikt. Swoją ofertę kierują do setek tysięcy osób pracujących na czarno w kraju i za granicą i do milionów tych, którzy nie pracują w ogóle (spośród osób w wieku produkcyjnym zatrudnionych jest tylko 56 proc.). Do tej pory byliśmy przekonani, że na emeryturę mogą liczyć tylko ci, którzy przez całe zawodowe życie uczciwie płacili składki do ZUS. Dziś PSL, głosem minister pracy Jolanty Fedak, obiecuje, że państwo minimalne świadczenie, pozwalające przeżyć, wypłaci każdemu. Także tym, którzy nigdy nie pracowali albo byli zatrudnieni na czarno i żadnych składek nie płacili.

Zamiast udawać się do pomocy społecznej, wyciągną rękę po tzw. emeryturę obywatelską. Jeśli nie mają innych dochodów ani oszczędności – dostaną ją. Tak jak w Kanadzie. Skąd państwo na to weźmie? Nie wiadomo.

Brakuje też refleksji, jak świadczenie, które się należy za darmo, wpłynie na chęć płacenia składek przez osoby, których szanse na godziwą emeryturę są niewielkie. Po co mają pracować legalnie, obciążając małe zarobki składkami i podatkami, skoro i bez tego dostaną tyle samo albo niewiele mniej?

Emerytury obywatelskie to bez wątpienia hit wyborczego sezonu. Ale nie tylko ludowcy obiecują świadczenia tym, którzy nigdy nie płacili składek. Robi to także PiS, choć w skromniejszym wymiarze. Partia zatroszczyła się o niepracujące kobiety, które – zamiast pracy zawodowej – wybrały opiekę nad dziećmi. Zmusi otwarte fundusze emerytalne do zaoferowania tzw. emerytury małżeńskiej, czyli po śmierci męża, który był członkiem II filaru, kapitałową część świadczenia dostawałaby żona. PiS zapomniał o jednym – że i tak bardzo skromna część kapitałowa przyszłej emerytury stanie się jeszcze mniejsza, gdy zostanie podzielona między oboje małżonków.

Warto zauważyć, że największe partie opozycyjne, które ubolewały, że rząd rozwala reformę emerytalną, zmniejszając składkę do OFE, teraz gruntownie zmieniły zdanie. Zarówno PiS, jak SLD obiecują znieść przymus należenia do OFE. W praktyce oznaczać to będzie demontaż filara kapitałowego. Patrząc na niestabilność rynków finansowych, ludzie wybiorą zapewne tylko ZUS.

Polska Jest Najważniejsza chce z kolei zaistnieć dzięki przywilejom dla rodzin. Jak dojdzie do władzy, da każdej rodzinie 4,8 tys. zł rocznie na każde dziecko. Również rodzinom wiejskim, które podatków nie płacą. PJN nie liczy, ile to będzie kosztowało, ale podejrzewa, że dużo. Dlatego partia skłonna jest poprzeć poważne reformy finansów, nie wymienia jednak jakie. Wcześniej proponowała liniowy VAT na poziomie 19 proc. Oznaczałoby to jednak tak wielką podwyżkę cen żywności, że zrujnowałaby ona budżety rodzinne (najubożsi mieli dostać rekompensaty), więc PJN do pierwotnej propozycji nie wraca.

O poparcie rodzin, zwłaszcza najuboższych, zabiegają także inne partie. SLD i PiS zwiększy pulę przeznaczoną na pomoc społeczną. Natychmiast zwaloryzują progi dochodowe uprawniające do starania się o zasiłki. Będą też zabiegać o podniesienie płacy minimalnej do poziomu połowy średniej krajowej. Nie sprzeciwia się temu nawet Donald Tusk, tym razem większą powściągliwość wykazuje natomiast Waldemar Pawlak. SLD chce ucieszyć swoich wyborców zapewnieniem przywrócenia trzeciej, 40-proc., stawki PIT dla najlepiej zarabiających i zniesieniem dotychczasowych ulg prorodzinnych. Zostaną zastąpione przez takie, z których mogłyby korzystać rodziny najbiedniejsze.

Rolnicy bez podatków

Opozycja, która przez całą kadencję zarzucała rządowi brak reform finansów publicznych, teraz gotowa jest zrujnować je do końca. O głosy mieszkańców wsi zaciekle walczy PiS, PSL i SLD, w licytacji padają więc wysokie stawki. Najwyżej licytuje Prawo i Sprawiedliwość – wprost zapewnia, że obciążeń fiskalnych rolników nie zwiększy. Nie ma więc mowy o objęciu gospodarstw rolnych systemem podatkowym czy o reformie KRUS. Przeciwnie, Brukselę należy zmusić, by dopłaty do hektara dla rolników polskich były identyczne jak w starej Unii, czyli wynosiły 260 euro (obecnie w Polsce ok. 190). W UE wprawdzie rolnicy, którzy nie produkują na rynek, żadnych dopłat nie dostają, ale u nas mają je otrzymywać nadal. Gospodarstwom niskotowarowym PiS obiecuje (na koszt Unii) co najmniej 1250 euro rocznie przez 5 kolejnych lat z rzędu. O zmniejszeniu największej w UE pomocy w ramach PROW (Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich) nie może być mowy. Podobnie o rezygnacji ze zwrotu rolnikom części podatku akcyzowego od oleju napędowego.

Napieralski stara się dotrzymać kroku Kaczyńskiemu, a nawet go wyprzedzić. Wieś to dla SLD największy rezerwuar wyborczy. Do gruszek, które obiecuje PiS, SLD dorzuca kolejne. Sfinansowane już przez rodzimych podatników. Obiecuje więc rolnikom większe dopłaty do preferencyjnych kredytów, do paliwa rolniczego, do ubezpieczenia upraw. Wkład rolnictwa w polski PKB wynosi zaledwie 3 proc. i ciągle maleje. Tymczasem pomoc finansowa dla wsi ma być coraz większa.

Politycy starają się sprawiać wrażenie, że każdemu coś dadzą. Nie wysilają się, by zachować choćby pozory wiarygodności. SLD obiecuje pomoc społeczną 16 mln Polaków, jakby zapominając, że tych, którzy na to pracują, jest mniej. PiS problem braku mieszkań chce rozwiązać przywróceniem programu Rodzina na Swoim. Bez zmrużenia oka przekonuje, że państwo dopłaci do odsetek od kredytów, co poprawi sytuację mieszkaniową rodzin wielodzietnych. Podczas gdy większości z nich żaden bank nigdy kredytu nie udzieli, bo mają zbyt małe dochody.

Tylko genetycy mogliby sprawić, że te gruszki na wierzbie wyrosną. Ale politycy są przeciwni GMO.

Polityka 36.2011 (2823) z dnia 31.08.2011; Polityka; s. 15
Oryginalny tytuł tekstu: "Koncert na fujarki i partie solo"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną