Tegoroczna kampania wyborcza do parlamentu zbiegła się w czasie z walką, jaką premier Donald Tusk wydał stadionowemu chuligaństwu. Klubowi fanatycy utrzymują, że władza posunęła się za daleko. Doszło do zjawiska bez precedensu. Bojowa, agresywna kibicowska retoryka nabrała politycznej treści, stadiony zamieniły się w miejsca zgoła politycznych manifestacji: tuskobus obrzucony jajkami; wdzierający się do środka młodzi ludzie wzywają premiera na ustawkę; konferencja kibiców odbywa się w użyczonej im siedzibie Fundacji Republikańskiej (organizacja związana z PiS, której patronuje kandydat na posła Mariusz Kamiński); „9 października wrzuć Platformę do śmietnika” – to jedno z haseł, które skandowano na stadionie Legii podczas meczu Ligi Europy.
Wszystkie te epizody każą zastanawiać się, czy to kibicowskie ożywienie i zjednoczenie jest tylko epizodem, czy też zwiastunem poważniejszego zjawiska. Trudno lekceważyć kibicowską subkulturę, jeden z ciekawszych objawów współczesnej kultury masowej; identyfikują się z nią miliony na świecie i dziesiątki tysięcy osób w Polsce. Oparta jest na klanowej lojalności, silnych zbiorowych emocjach, kulcie waleczności i kreowaniu wroga. Czy ta masa jest na tyle sterowna, by rzeczywiście dała się przeciągnąć na jedną polityczną stronę? By poddała się jakiejś populistycznej manipulacji? By – rozpatrując rzecz teoretycznie – stała się rezerwuarem dla radykalnej siły politycznej, która nie zawaha się na przykład przed tworzeniem bojówek?
Wiele wskazuje na to, że sytuacja wynikła po prostu ze zbiegu dramatycznych okoliczności w 2011 r. Impulsem do Tuskowej rozprawy z chuliganami były wydarzenia na stadionach warszawskiej Legii (Piotr S.