Premier Donald Tusk będzie proponował powołanie Ewy Kopacz (dziś minister zdrowia) na funkcję marszałka Sejmu. W izbie parlamentu, którą będzie kierować pani Marszałek, kobiety zajmą łącznie 110 miejsc (o 16 więcej, niż w Sejmie z 2007 roku). - Nie ma empirycznych przesłanek, by twierdzić, że wyborcy preferują lub dyskryminują kobiety. Przy podejmowaniu decyzji wyborczych znaczenie mają przede wszystkim: popularność danej osoby, rozpoznawalność i miejsce na liście. Nie wystarczy zapychanie pierwszych miejsc nazwiskami nieznanych kobiet. To nie zadziała – uważa socjolog prof. Jacek Raciborski.
Wymóg 35 proc. reprezentacji na listach partie potraktowały rozmaicie, podobnie jak ich rozlokowanie. Proporcjonalnie najwięcej kobiet znalazło się na listach Ruchu Palikota (ponad 44 proc. – w sumie 383 panie). W 40-osobowym klubie zasiądzie jednak tylko pięć z nich, w tym startująca z drugiego miejsca w Warszawie Wanda Nowicka i „jedynka” z Krakowa, pierwsza transseksualistka w Sejmie – Anna Grodzka.
W SLD dla kobiet zarezerwowany podobny udział kobiet na listach jak w Ruchu Palikota (również powyżej 44 proc., w sumie 405). Ostatecznie przy Wiejskiej znajdą się jedynie cztery z nich.
Platforma do ustawowego wymogu podeszła twórczo, tzn. konstruując listy zdecydowano, że na pierwszych trzech miejscach muszą być zarówno kobiety, jak i mężczyźni, a w pierwszej piątce musi być zachowana proporcja między płciami 2 do 3. Ostatecznie Platforma wystawiła 397 kobiet (43 proc. wszystkich kandydatów), mandaty zdobyło 71 pań. Najlepsze wyniki zdobyły „jedynki” - Joanna Mucha (45,5 tys. głosów), Barbara Kudrycka (41 tys.) i Ewa Kopacz właśnie(41,5 tys. głosów).
PiS - co podkreślają przedstawicielki środowisk kobiecych - wprawdzie 35 proc.