Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Co dalej z SLD

Żegnaj, Sojuszu?

Wybór Leszka Millera na szefa klubu parlamentarnego SLD pokazuje jeszcze raz skalę kryzysu w tej partii.

Nie dlatego, że Miller się jakoś szczególnie nie nadaje, bo zawsze był dobrym organizatorem i przywódcą. Ale na inne, „imperialne” czasy tej partii. Dzisiaj jednak na eksponowanych funkcjach Sojusz potrzebuje nowych ludzi, którzy nadadzą temu zmęczonemu ugrupowaniu nowy wigor.

Bo Sojusz stał się partią niepotrzebną. W kwestiach socjalnych, przynajmniej w retoryce, prześcignął go PiS, w sprawach kulturowych i obyczajowych – Palikot, a rola umiarkowanej partii władzy dla wszystkich od dawna jest obsadzona przez Platformę. SLD jest zbyt konserwatywny dla młodych, a za mało roszczeniowy i „uzwiązkowiony” dla lewicowych radykałów, nie ma charyzmy, nie ma dzisiaj politycznego sensu. A starszy elektorat, głosujący na tę partię z sentymentu i przyzwyczajenia, choćby za to, że jako jedyne ugrupowanie ujmuje się jeszcze za PRL i generałem Jaruzelskim, w sposób naturalny odchodzi, czego zdaje się liderzy Sojuszu w porę nie zauważyli. 

Lewicę więc czeka określenie nowych celów, najważniejszych programowych wyróżników – a więc powodów, aby na nich w ogóle spojrzeć, a potem ewentualnie zagłosować. Na razie nie ma takich powodów.

Rozgrywka o przywództwo w SLD - w tak medialnej epoce, gdzie liczy się wyrazistość i umiejętność przyciągania uwagi - będzie dla partii decydująca. Ryszard Kalisz, przegrywając z Millerem walkę o klub, po prostu wcześnie napotkał na mur swoich możliwości i zdał sobie sprawę, że na szefa partii nie ma szans. Ale też być może osobowościowych cech i organizacyjnych talentów. Jest też w działaczach SLD jakaś świadomość, że ktokolwiek zostanie teraz szefem ugrupowania, będzie to przywódca przejściowy, który utrzyma władzę do momentu, kiedy nie wyłoni się przywódca docelowy, na długi czas.

Reklama