Komentatorzy nie zwrócili na to uwagi, ale najliczniejszą grupą wyborców Palikota pod względem zamieszkania byli mieszkańcy wsi – aż 32 proc. Zapragnęli nagle świeckiego państwa? Raczej odezwał się silny antyklerykalny nurt, obecny w kulturze ludowej od wieków. Powrócił także inteligencki antyklerykalizm o międzywojennym rodowodzie, żywy w latach 90. Na to nałożyło się świeże zjawisko – postmodernistyczny, sieciowy antyklerykalizm młodych.
Seks i kasa
Zespół Ruta nagrał niedawno płytę „Gore. Pieśni buntu i niedoli XVI–XX w.”, na której odtworzył autentyczne teksty chłopskich lamentacji nad biedą, wyzyskiem. Buzuje w nich złość na panów, ale i plebanów, pazernych i sprośnych. „Ksiyże, ksiyże, cóż to za kazanie, jak zobaczysz ładne dzwiywcze, ciugle patrzysz na nie. Ksiydza z kazalnicy zrucić, ano dać mu ciyżkie cepy do stodoły młócić”. „Hej! Ty wielebny bracie! Jesteś nietykalny, bo w ornacie? Cy na to mos łeb wygolóny, Byś uwodziuł dzieci, córki, zony? Diable! Bier na widły i do piekła. A uwazoj, zeby dusa nie uciekła”.
Te wątki były obecne także w literaturze wysokiej. W XVI w. Biernat z Lublina krytykował biskupów, którzy „mają złota kupy”, a Rej ubolewał nad losem chłopa, ciemiężonego materialnie przez stany wyższe, także duchowieństwo. – Można powiedzieć, że to antyklerykalizm pierwotny, spontaniczny, idący z trzewi, choć obecny także wśród elit – ocenia prof. Zbigniew Mikołejko, filozof religii.
Spontaniczny, bo dotyka dwóch spraw budzących bardzo silne emocje: pieniędzy i seksu. Antyklerykałami mogą być ludzie wierzący i praktykujący, ale wyczuleni na pazerność księży i ich obyczajową obłudę. Tym razem potężnej amunicji dostarczyły im afery wokół komisji majątkowej i skandale pedofilskie w Kościele.
Robert Leszczyński, dziennikarz muzyczny, członek Ruchu Palikota, który pracował przy organizacji około czterystu spotkań w terenie, potwierdza, że te argumenty działają zawsze. – Kwestie ideologiczne można było poruszać w miastach od 10 tys. mieszkańców, bo taka wielkość daje pewną anonimowość. Ale nie było wioski czy miasteczka, w którym pomysł opodatkowania księży nie wzbudziłby entuzjazmu, bo niemal każdy zetknął się w życiu z pazernością kleru. Kiedy na jednym ze spotkań jakaś pani z PiS próbowała mi wytłumaczyć, że może miałem pecha trafić na złego księdza, ludzie ze śmiechu pospadali z krzeseł – opowiada. – I drugi wątek obecny wszędzie to kościelne skandale. Gdy pikietujący nas pisowcy krzyczeli: stop pedałom w Sejmie, nasi zwolennicy odpowiadali: stop pedofilom w Kościele.
Wyborcy Palikota, nawet kiedy używają argumentów ideologicznych, często wskazują na ich drugie, finansowe dno. – Wycofanie religii ze szkół to byłaby kolosalna oszczędność dla budżetu – tłumaczy 55-letnia pani Magdalena, pracownica budżetówki. Wkurzają ją księża stojący koło premiera Tuska podczas otwierania nowych autostrad. – Dali na to fundusze?
Stłuczony termometr
Antyklerykalizm związany z ideą świeckiego państwa też nie narodził się wczoraj. Jego elementów można by szukać w tradycji szlacheckiej. Nie ulega wątpliwości, że szlachta była bardzo przywiązana do katolicyzmu, ale chyba jeszcze bardziej do idei złotej wolności. Obawiała się rosnących wpływów duchowieństwa i oskarżała je o chęć dominacji. Gdy w czasach Jana III Sobieskiego sądzono w Warszawie Kazimierza Łyszczyńskiego za poglądy wyrażone w traktacie „O nieistnieniu bogów”, odezwało się wiele głosów w jego obronie. Nie chodziło bynajmniej o poparcie dla ateistycznych idei, raczej o zasadę: wara klechom od szlachcica. Pojawiały się nawet radykalne postulaty, by wszystkich biskupów wypędzić z Senatu i odesłać do Rzymu. Ostatecznie jednak Łyszczyński spłonął na stosie.
Bezpośredniego patrona idei rozdziału Kościoła od państwa w Polsce szukać chyba należy w publicystyce międzywojennej; zwłaszcza Tadeusza Boya-Żeleńskiego i Ireny Krzywickiej. Walczyli o liberalizację obyczajów, podobnie jak marszałek Piłsudski i prezydent Narutowicz dbali o odsunięcie Kościoła od wpływu na tworzenie prawa w młodym państwie. Ten inteligencki antyklerykalizm pozostał w uśpieniu przez okres PRL, by wybuchnąć w latach 90.
– W PRL Kościół był jedyną legalną organizacją, która patronowała sprzeciwowi społecznemu. Gdy po 1989 r. jako patron okazał się niepotrzebny, uznał, że powinien oprzeć swoją potęgę na państwie i oddziaływać na wiernych poprzez prawo – wspomina Jerzy Urban, który w tamtym czasie założył antyklerykalny tygodnik „Nie” i zbił na nim fortunę. W połowie lat 90. sprzedawał blisko 600 tys. egz. tygodniowo.
Znów zderzyły się dwa porządki: religijny i świecki. Toczyły się gorące debaty o aborcję, o religię w szkole, o respektowanie wartości chrześcijańskich w mediach, o konkordat. I państwo ustąpiło na wszystkich frontach. – Środowisko świeckie z kretesem przegrało to wielkie zwarcie – mówi prof. Mikołejko. – Wmówiono nam rezygnację z debaty za cenę świętego spokoju, wmówiono, że to nie są tematy nośne społecznie, że zawiązano jakiś kompromis. A przecież te spory nie rozpłynęły się w powietrzu. Buzowały pod powierzchnią, tylko władze nie chciały ich dostrzegać. Stłukły termometr.
Według Jerzego Urbana protesty społeczne udało się wygasić, dlatego że kościelne ingerencje w prawo nie dotykają ludzi osobiście. – Kościelny nacisk, który odczuwają bezpośrednio, kończy się wraz ze szkolną katechezą. Potem każdy żyje w swoim mikroświecie. Konkubinaty, nieślubne dzieci, antykoncepcja nie budzą ostracyzmu. Kościół ludzi wkurza, ale nie przeszkadza im w codziennym, praktycznym życiu – mówi.
Dlatego hasła sprzeciwu wobec klerykalizacji państwa nie przekładały się na praktykę polityczną. Wygląda jednak na to, że zasoby świętego spokoju są na wyczerpaniu, podobnie jak stereotyp, że w konflikcie z Kościołem sukces wyborczy jest niemożliwy.
Racjonalizm jednorożca
Czy ateista musi być antyklerykałem? Nie, ale często bywa. Zwłaszcza w krajach, gdzie pozycja Kościoła jest silna. Mariusz Agnosiewicz, założyciel portalu Racjonalista, tłumaczy to tak: „Antyklerykał oznacza tego, który jest przeciw klerowi. Niby jest to zgodne z postawą racjonalisty, ale niezupełnie. Albowiem deklarowanie się jako antyklerykał niesie ze sobą złe skojarzenia i banalizuje stosunek racjonalisty względem religii i Kościoła. Racjonalista nie odchodzi od Kościoła, dlatego że ksiądz to zdzierca i rozpustnik. Nie odchodzi nawet dlatego, że dostrzega sprzeczności w Biblii. Nie, on odchodzi dlatego, że jego rozum wzbrania się przed przyjęciem prawd religijnych, odrzuca nonsens i nierealne mrzonki”.
Agnosiewicz dystansuje się od antyklerykalizmu prymitywnego, fanatycznego; od czytelników, którzy przysyłają mu zdjęcia pieska robiącego kupę na zdjęcie ojca Rydzyka, czy takich, którzy chcą wystrzelać wszystkich księży. A jednocześnie przyznaje, że antyklerykalizm wynika logicznie z ateizmu: „Nie podzielam przekonań Kościoła, zatem jestem przeciwko jego wpływowi na życie publiczne i wychowanie, czyli jestem przeciwny klerykalizacji państwa”.
Jako patronów tego wolnomyślicielstwa w Polsce prof. Mikołejko wskazuje Ignacego Krasickiego i nurt oświeceniowy. Jednak ta tradycja nigdy nie była u nas bardzo silna. Gdy w XIX i XX w. w Europie toczyły się wielkie spory między nauką a wiarą, polska inteligencja siłą rzeczy zajęta była kwestią niepodległości. W międzywojniu reaktywowano założone przez Aleksandra Świętochowskiego i Ludwika Krzywickiego Stowarzyszenie Wolnomyślicieli Polskich, żądające m.in. prawnego uznania bezwyznaniowości. Podziały polityczne sprawiły jednak, że nie miało ono dużej siły oddziaływania. W PRL z kolei ateizm był politycznie podejrzany, bo koncesjonowany przez władzę. Stowarzyszenie Ateistów i Wolnomyślicieli, które nawiązywało do tradycji SWP, propagujące światopogląd materialistyczny i racjonalistyczny, grupowało w dużej mierze działaczy partyjnych. Toczyły się akademickie debaty, wydawano publikacje. Sporą popularnością cieszyły się książki Zenona Kosidowskiego „Opowieści biblijne” i „Opowieści ewangelistów”, krytyczne wobec religii, ale to nie był czas na gorące dyskusje z Kościołem. Związana z opozycją inteligencja traktowała go jako sprzymierzeńca. Dziś ten nurt ateizmu trochę się wypalił. Nie ma już choćby sporu z Kościołem o teorię ewolucji.
– W nowym ateizmie Kościół przestał być intelektualnym partnerem w dyskusji. Watykan uznał teorię Darwina, a pojawiających się czasem koncepcji tzw. inteligentnego projektu nikt nie traktuje poważnie – mówi Piotr Szwajcer, tłumacz i wydawca książek Richarda Dawkinsa. Przy czym niespodziewany sukces książki Dawkinsa „Bóg urojony” pokazał, że spór nauki z wiarą był dla polskiego czytelnika towarem deficytowym. Lekcją do odrobienia. – Początkowo zakładałem optymistycznie, że sprzeda się 10 tys. egzemplarzy, ale redukowałem nakład, bo hurtownie i księgarnie nie chciały tego tytułu zamawiać. Przekonywali mnie, że to się nie ma prawa sprzedać w katolickiej Polsce – wspomina. – Już po trzech dniach od premiery zamawiałem dodruk. Do tej pory sprzedało się 70 tys. egzemplarzy. I sprzedaje się dalej.
W książce Dawkinsa jako jeden z wątków pojawiają się takie figury jak Latający Czajniczek Russela czy Potwór Spaghetti – fikcyjne byty, których nieistnienie trzeba udowodnić. Jest to rodzaj logicznej gry z wiarą. Według prof. Mikołejki tak wygląda dziś nowy ateizm i antyklerykalizm: postmodernistyczny, ironiczny, płynny, tworzony w opozycji do twardej, katolickiej tożsamości. Od pewnego czasu w Internecie szerzy się wymyślony przez studentów kult Niewidzialnego Różowego Jednorożca – parodii religii, satyry na wierzenia teistyczne („Nie będziesz miał innych różowych istot przede mną”). W sieci można kupić gadżety z jego wizerunkiem („Niewidzialny Różowy Jednorożec nie może być raz niewidzialny, a raz różowy – on jest niewidzialny, a zarazem różowy”). Ma swoją stronę na Facebooku, także polskim, gdzie wyznawcy opisują jego dokonania „Odwiedził dziś papieża, ale został zignorowany. Papież chyba nie lubi różowego”, „Wyłączył na noc słońca, ale jutro włączy”. Był też wątek wyborczy: „Oczywiście Jednorożec nie ma nic wspólnego z polityką, ale jak już będziecie na wyborach, to postawcie krzyżyk tam i tam, bo naślę na was mojego przyjaciela Potwora Spaghetti”.
Karnawał młodych
Sukces „Kodu Leonarda da Vinci”, czyli antyklerykalizmu w wersji pop, sukces Dawkinsa, powolny, ale stały spadek powołań kapłańskich i praktyk religijnych, antyklerykalna furia buzująca na forach internetowych pokazywały, że toczy się jakiś podskórny proces społeczny. Za moment detonacji można uznać piątkowy wieczór na Krakowskim Przedmieściu, cztery miesiące po katastrofie smoleńskiej, gdy młodzi zaprotestowali przeciwko obecności krzyża przed Pałacem Prezydenckim. To wydarzenie miało wszelkie cechy karnawału, z jego obrazoburczym odwróceniem ról i wartości: krzyż z puszek po piwie, przebrany papież pozdrawiający wiernych z balkonu.
– Socjologowie nie doceniają czegoś, co nazywam potrzebą emocjonalną – mówi prof. Mikołejko. – Na tym polega fenomen PiS i mit smoleński. Tylko nikt nie dostrzegł, że na drugim krańcu wyrasta inna potrzeba emocjonalna i antymit.
W pewnym momencie atmosfera posmoleńska pełna zadęcia i patosu stała się dla wielu ludzi nie do wytrzymania. Kościół całkowicie zawłaszczył żałobne ceremonie. Państwo zniknęło, widać było tylko hierarchów w tiarach i ornatach. Wawelski pochówek prezydenta natychmiast wywołał masowe akcje na Facebooku: „Nie dla pochówku prezydenta Kaczyńskiego na Wawelu” i – bardziej w stylu Jednorożca – „Tak dla pochówku prezydenta Kaczyńskiego w piramidzie Cheopsa”. A potem młodzi wyszli na ulicę. – Palikot jako jedyny dostrzegł w tym zjawisko, które szuka medium i formy; które da się przekuć na potencjał polityczny – ocenia prof. Mikołejko.
Gdy spojrzeć na wiek wyborców Ruchu Palikota, widać wyraźnie, że to ludzie młodzi: 18–25 lat – 32 proc. i 26–39 – kolejne 30 proc. Prof. Józefa Baniaka, socjologa religii, ten wynik nie zaskoczył. – Badania od dawna pokazywały, że młodzi nie chcą państwa na kolanach. Bardzo surowo oceniają szkolną katechezę. 80 proc. twierdzi, że świecka szkoła to nie jest miejsce na ćwiczenia religijne. Interesuje ich solidna wiedza religioznawcza, a nie klepanie formułek – mówi. – To nie znaczy, że wiara i duchowość nie są dla nich istotne. Są, ale nie odnajdują ich w instytucjonalnym Kościele, który postrzegają jako przestarzały i jałowy. Po latach można powiedzieć, że wprowadzenie religii do szkół, i to na siłę, było fundamentalnym błędem Kościoła. Przyniosło skutek odwrotny do zamierzonego.
Według prof. Baniaka należy powoli żegnać się z dwoma stereotypami: Polaka katolika, który kompletnie przestał przystawać do rzeczywistości, i tezą, że przykład Polski obala zasadę: demokratyzacja oznacza sekularyzację. – Równolegle toczą się dwa procesy: desakralizacji i sekularyzacji – zauważa. – Desakralizacja postępuje bardzo szybko. Religia w pewnym sensie eliminowana jest z kultu. Święta mają charakter rodzinny, a nie sakralny. Nauka Kościoła, zwłaszcza w sferze etyki seksualnej, nie ma żadnego przełożenia na codzienną moralność. Sekularyzacja jest pochodną tego procesu. Ludzi obojętnych religijnie zaczyna drażnić nadobecność Kościoła i dopominają się o świeckie państwo. A postawa Kościoła, jego kolejne żądania i skandale z nim związane ten proces przyspieszają.
***
Opisane nurty antyklerykalizmu zazwyczaj splatają się ze sobą, choć mają różny potencjał polityczny. Ten spod znaku wolnomyślicielstwa i ateizmu pozostanie pewnie jeszcze długo ekskluzywną niszą. Ten związany z finansami i skandalami obyczajowymi ma charakter powszechny. Jeśli chodzi o idee świeckiego państwa, to ich akceptacja zależy od konkretnie zgłaszanych postulatów – w przypadku refundacji in vitro czy wprowadzenia edukacji seksualnej do szkół jest większa niż w przypadku dopuszczalności przerywania ciąży. Ostatnie badania pokazują, że 70 proc. Polaków nie ma nic przeciwko obecności krzyża w Sejmie. Ale 20 proc. się temu sprzeciwia. To dużo więcej niż Ruch Palikota uzyskał w wyborach. Procesu sekularyzacji zatrzymać się nie da. Pytanie, czy będzie on postępował w sposób cywilizowany. Antyklerykalizm jest w gruncie rzeczy lustrzanym odbiciem klerykalizmu; jak reakcja wywołana przez akcję. Dlatego prof. Radosław Markowski żartował po wyborach, że Janusz Palikot powinien dać na mszę za biskupów, bo ciężko pracowali na jego wynik. Czy Kościół odczyta tę lekcję?
– Może liberalne skrzydło spróbuje zrozumieć, co się stało, ale większość episkopatu przypomina rozpędzoną na ślepym torze lokomotywę, która gna z taką prędkością, że nie dostrzega pojazdów na torach obok – ocenia prof. Mikołejko.
Drobne powyborcze wydarzenia wskazują, że ma rację. Zapowiedziano kolejną próbę sięgnięcia po budżetowe pieniądze (możliwość odpisania 1 proc. z podatków na rzecz Kościoła). Stowarzyszenie Farmaceutów Katolickich żąda klauzuli sumienia, by móc odmówić sprzedaży środków antykoncepcyjnych. Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy oprotestowało udział Nergala w programie „The Voice of Poland”, który ogląda 2,5 mln widzów (internauci zapowiadają masowy bojkot). A tegoroczne zebranie plenarne Episkopatu Polski stawia kolejne żądania szkole. Chce, by dopuścić katechetów do pełnienia roli wychowawców klas, „bo to oni właśnie są wychowawcami w pełnym tego słowa znaczeniu”. Palikot naprawdę powinien dać na mszę.