Miej własną politykę.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

10 mitów polskiej polityki

„Trzeba się zatem oswajać z myślą, że to wszystko, do czego przyzwyczailiśmy się przez lata w polskiej polityce, będą poddane próbie ognia i wody. A jedyną prawdziwą zasadą pozostanie brak zasad.” „Trzeba się zatem oswajać z myślą, że to wszystko, do czego przyzwyczailiśmy się przez lata w polskiej polityce, będą poddane próbie ognia i wody. A jedyną prawdziwą zasadą pozostanie brak zasad.” Peter Andrews/Reuters / Forum
Nie wiadomo, skąd się wzięły, ale są powtarzane jako pewniki, zaklęcia czy przestrogi. Niby oswajają rzeczywistość, ale znacznie częściej ją zakłamują. To przesądy naszej polityki.
„Jeśli nawet PSL może wejść do każdej koalicji, to jednak przecież nie wchodziło. Przez dwie dekady III RP stronnictwo dwukrotnie współpracowało z SLD i tyleż razy z Platformą, a więc tylko z dwoma ugrupowaniami przez 22 lata”.Stefan Maszewski/Reporter „Jeśli nawet PSL może wejść do każdej koalicji, to jednak przecież nie wchodziło. Przez dwie dekady III RP stronnictwo dwukrotnie współpracowało z SLD i tyleż razy z Platformą, a więc tylko z dwoma ugrupowaniami przez 22 lata”.
„Może być tak, że dawna lewica została na trwałe rozparcelowana przez inne opcje. Wielka, konsekwentnie lewicowa partia to mit”.Włodzimierz Wasyluk/Reporter „Może być tak, że dawna lewica została na trwałe rozparcelowana przez inne opcje. Wielka, konsekwentnie lewicowa partia to mit”.
„Politycy w Polsce dali sobie narzucić prawicową wizję relacji z Kościołem, gdzie nieuwzględnianie postulatów hierarchów jest równoznaczne z walką z chrześcijaństwem.”Corbis „Politycy w Polsce dali sobie narzucić prawicową wizję relacji z Kościołem, gdzie nieuwzględnianie postulatów hierarchów jest równoznaczne z walką z chrześcijaństwem.”

Wydarzenia ostatniego roku, ale też głębsze tendencje, które się stopniowo ujawniają, obnażają nasze polityczne mity, pokazują, jak niewiele one tłumaczą, chociaż bywają podstawą wielu kategorycznych ocen i całych partyjnych programów. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę, jak nasze myślenie o polityce krąży wokół wbitych jak słupy milowe myślowych wytrychów, schematów, pseudotwierdzeń. Warto poddać je krytycznej ocenie przed tym dziwnym i zdaje się, że dość groźnie zapowiadającym się 2012 r., gdzie trzeźwy, nieskołowany niczym umysł bardzo się przyda.

Niektóre z przesądów są na razie mitami krótkotrwałymi, bardziej wpisanymi w historię III RP, inne mają żywot dłuższy i może dlatego tym bardziej warte są uwagi. Niektóre żyją w naszym języku (a nieraz w językach obcych, np. Polnische Wirtshaft) wręcz jako przysłowia i złote myśli. Takie choćby mity, że Polacy antysemityzm wyssali z mlekiem matki, że w czasie ostatniej wojny byli wyłącznie ofiarami (ten akurat został mocno nadszarpnięty po książkach chociażby Tomasza Grossa), że ze strony największych polskich historycznych sąsiadów, Niemiec i Rosji, płynęło wyłącznie zło i zagrożenie, że Polacy nie potrafią zbudować silnego i sprawnego państwa, że Polak jest wyłącznie mądry po szkodzie itd. Przedstawiamy poniżej dziesięć, naszym zdaniem, najbardziej charakterystycznych stosunkowo nowych mitów, panujących dzisiaj w polityce. Ale zachęcamy do tropienia innych przesądów, do weryfikowania narzucanych oczywistości, szukania prawdziwych dziur w pozornych całościach. Zachęcamy zatem do dyskusji o wyliczonych mitach i do dodawania nowych. Bo przesądy wciąż powstają.

1. PiS już nigdy nie wygra wyborów

W wersji Ludwika Dorna: „ta czaszka już się nie uśmiechnie”. To mit wytworzony trochę na zasadzie chciejstwa i zmęczenia Jarosławem Kaczyńskim. Nie ma dzisiaj innej partii opozycyjnej, która chociażby się zbliżała poparciem do ugrupowania Kaczyńskiego. W ostatnich wyborach trzecia w kolejności formacja dostała trzy razy mniej głosów niż PiS. Fakt, że po wyborach PiS jawi się często, a już zwłaszcza po ostatnich wyborach, jako ugrupowanie schyłkowe, kuriozalne i w jakimś sensie nieważne, nie powinien mylić. Nie należy też brać zbyt serio tzw. braku zdolności koalicyjnych Kaczyńskiego (to taki podmit). One zależą tylko od politycznego układu sił i tzw. sytuacji, na której powstanie PiS nieustannie liczy. Partia ta konsekwentnie od wyborów tworzy język przejęcia władzy w dramatycznych okolicznościach, którego prawdziwe znaczenie ujawni się przy zaistnieniu niekorzystnych wariantów ekonomicznych w Polsce i Europie. Dzisiaj kod PiS brzmi dziwacznie i panikarsko, ale za rok, dwa te same frazy mogą być przyjmowane jako naturalny opis zdarzeń.

Trudno było przypuszczać, że w 1993 r. wybory wygra partia postkomunistyczna. Wydawało się to historycznie i moralnie niemożliwe. Ale społeczeństwo okazało się zmęczone szalejącą demokracją oraz przede wszystkim radykalnymi reformami. Później trudno było przewidzieć, że Samoobrona stanie się tak silna, a Lepper zostanie wicepremierem. Podobnie dzisiaj nie można uznać z góry za przegraną główną partię opozycyjną, przy prawomocnym założeniu, że żadna partia, także Platforma, nie będzie rządzić wiecznie. A innego zmiennika Platformy niż PiS nie widać. Dopóki więc się taki nie pojawi, możliwość budowania rządu przez Kaczyńskiego i jego ludzi jest wciąż realna, a prewencyjna reakcja na taką ewentualność – logiczna i uzasadniona. Wystarczą kilka procent wyższe notowania PiS niż w ostatnich wyborach i o kilka procent niższa frekwencja. Nie jest to więc przepaść nie do zasypania. W 2005 r. PiS wygrało wybory i wprowadzało IV RP nie przekraczając 30 proc. poparcia.

2. W Polsce jest miejsce na silną lewicę

Powtarzają to głównie lewicowi politycy, ale także ci z innych opcji. Trwa narzekanie, że chociaż istnieje duży, myślący lewicowo elektorat, to istniejące ugrupowania nie potrafią go wykorzystać, choćby na przykład jednocząc się. Nie wiadomo, skąd się biorą przesłanki do takiego kategorycznego rozumowania. Niewiele wskazuje na to, aby istniał jakiś w miarę jednolity elektorat, który wsparłby jedno ugrupowanie, trafiające w język, którego dotąd nikt nie znalazł. Nie ma dzisiaj jednej lewicowej agendy, zwłaszcza że te tak zwane tradycyjne lewicowe wartości – z reguły w wersji populistycznej – rozpełzły się po wszystkich właściwie partiach, także tych uważanych za prawicowe.

Ruch Palikota to eklektyczna mieszanka kulturowej lewicy z liberalnymi hasłami o nadmiernej ingerencji państwa, ale też z pochyleniem się nad wykluczonymi. Elektorat SLD zaś jest raczej konserwatywny obyczajowo, tradycyjny w swojej roszczeniowości, po części jeszcze zakorzeniony rodzinnie i mentalnie w PRL, w dawnym aparacie, służbach, monopartii.

Można teoretycznie wyobrazić sobie ugrupowanie, które będzie zarazem antyklerykalne, radykalne obyczajowo, roszczeniowo-związkowe, żądające silnego państwowego interwencjonizmu i jego regulacyjnego charakteru i wysokich świadczeń dla ludzi (tutaj konkurencję robi PiS). Nie ma jednak najmniejszej gwarancji, że zyska popularność, bo w dzisiejszej układance ideowej pewne elementy do siebie się nie dokładają. Palikot bez swoich haseł deregulacyjnych i żądania, aby państwo za bardzo nie wtrącało się w życie obywateli, zapewne nie zyskałby takiej popularności. Sojusz głoszący przez pewien czas liberalizm obyczajowy nie tylko nic nie zyskał, ale wręcz stracił, nic też nie zyskuje na antyklerykalizmie. Może być więc tak, że dawna lewica została na trwałe rozparcelowana przez inne opcje. Wielka, konsekwentnie lewicowa partia to mit.

3. Scena polityczna jest zabetonowana

Głównie z powodu wysokich dotacji z budżetu dla istniejących partii, wobec czego nowe byty, pozbawione tych pieniędzy, nie mogą się przebić organizacyjnie i medialnie. Ale też przez fakt zdominowania politycznej sceny przez PiS i PO, które rozgrywają kolejne wybory na zasadzie plebiscytu.

Ale Ruch Palikota przebił się bez dotacji. Z całkiem nowymi ludźmi, nieznanymi szerzej w okręgach wyborczych. Wystarczyła centralna kampania wyborcza, prowadzona przez lidera i kilka bardziej znanych osób. Wielką szansę miała też PJN, której politycy przez całe tygodnie nie wychodzili z telewizyjnych studiów. Bo pieniądze w epoce teledemokracji nie dają tak wielkiej przewagi. Media same rzucają się na każdą nowość i są gotowe eksploatować tematy, ludzi, zjawiska, obsługiwać eventy i ustawki do znudzenia. Żadne istotne (i nieistotne) słowo polityka raczej nie będzie przegapione.

Problem nie leży w zabetonowaniu politycznej sceny, ale w tym, że rzeczywiście wyborcy oczekują albo naprawdę nowego towaru, albo przynajmniej nowego opakowania. Polityczne propozycje zbliżone do tych projektów, które już funkcjonują, są i zapewne będą odrzucane. Wyborcy instynktownie wyczuwają, kiedy w grę wchodzą głównie roszady personalne i ludzkie ambicje, a kiedy rzeczywiście pojawia się jakiś świeższy powiew, któremu są skłonni dać szansę. Polityczna scena jest zatem zabetonowana na kolejne wersje i kopie PiS czy Platformy, ale nie w ogóle.

4. PiS nie istnieje bez Kaczyńskiego, a PO bez Tuska

To wyjątkowo mocne przekonanie klasy politycznej, dające – nie zawsze zasłużoną – siłę liderom dwóch największych partii. Historia III RP pokazuje jednak, że nigdy nie było w polskiej polityce ludzi nie do zastąpienia. Kiedy w połowie lat 90. SLD opuszczał Aleksander Kwaśniewski (został prezydentem), Sojusz był jeszcze przed swoim największym zwycięstwem wyborczym (w 2001 r. – 42 proc.). Unia Wolności, już bez swojego założyciela Tadeusza Mazowieckiego w fotelu szefa, wchodziła w skład rządu Buzka i jeszcze przez lata miała istotne, instytucjonalne i ideowe znaczenie. PSL także wymieniał szefów, a wciąż pozostaje może niezbyt dużym, ale liczącym się politycznym graczem. Nawet małe partie w latach 90., mimo zmiany liderów, odgrywały swoje polityczne role i nie rozpadały się zaraz po wymianie kierownictwa.

Z powodów emocjonalnych i, rzec można, psychopolitycznych trudno sobie wyobrazić kogoś innego niż Kaczyński na czele PiS i Tusk na czele Platformy, ale praktyka uczy, że nie ma postaci niezastąpionych. To, co wydaje się zrazu niemożliwe, nagle okazuje się oczywiste i naturalne, zwłaszcza po 10 latach od założenia obu partii. To zafiksowanie się na przywództwie tych dwóch polityków jest przejawem raczej niedojrzałości klasy politycznej niż rezultatem realnej sytuacji.

5. Jednomandatowe okręgi wyborcze uzdrowią polską demokrację

Ruch na rzecz jednomandatowych okręgów wyborczych, gdzie zwycięzca bierze wszystko i nie ciągnie za sobą partyjnych kolegów, przez lata przekonywał, że to odpartyjni polską politykę, a do parlamentu wprowadzi autorytety spoza rozdania prezesów i przewodniczących.

Ostatnie wybory do Senatu, przeprowadzone po raz pierwszy w formule okręgów jednomandatowych, pokazały, że to mrzonka. Kandydaci niezależni przepadli, a hegemonia dwóch głównych partii umocniła się. Rzecz w tym, że było to oczywiste od samego początku, ale nie sposób było przetłumaczyć tego entuzjastom JOW.

Jeśli ludzie chcą głosować na partyjnych kandydatów, nie zmieni tego żadna ordynacja wyborcza. Jeżeli w okręgach wielomandatowych (jak jest wciąż w ordynacji do Sejmu) miejsca w parlamencie uzyskuje kilku kandydatów z partyjnej listy, to po podziale okręgu na kilka czy kilkanaście jednomandatowych prezesi po prostu podzielą listę, rozparcelują tych samych kandydatów po nowych okręgach, po czym i tak, korzystając z partyjnego szyldu, wprowadzą ich na Wiejską. A niebezpieczeństwo, że jednak przez to sito przedostaną się ludzie zupełnie przypadkowi, lokalni wodzowie biznesmeni, się zwiększy. Słowem, żadnych korzyści przy możliwych stratach. Ale zwolennicy JOW, po chwilowym oszołomieniu wynikami wyborów do Senatu, nie składają broni. Trzeba im będzie nadal tłumaczyć to, co oczywiste. Jedno jest pewne: to nie JOW odpartyjnią i odpolitycznią państwo.

6. Nic nie można zdziałać w polskiej polityce wbrew Kościołowi

Nawet politycy lewicowi przez lata powtarzali, że chociaż można funkcjonować na polskiej scenie politycznej bez wyraźnego wsparcia katolickich hierarchów, to chcąc przeprowadzać ważne projekty, nie można być z nimi w jawnym konflikcie.

Najbardziej wyrazistym przykładem takiej strategii było wygaszanie wszelkich pól konfliktu z Kościołem przez premiera Leszka Millera przed referendum unijnym. Poparcie albo chociaż neutralność biskupów wobec polskiej akcesji warte było, zdaniem rządzącego wówczas SLD, ekonomicznych ustępstw i rezygnacji ze światopoglądowych sporów o kształt prawa, np. aborcyjnego.

Chociaż nikt nie jest w stanie powiedzieć, ile dzisiaj warte jest politycznie poparcie lub przygana Kościoła, nikt też najwyraźniej nie zamierza tego sprawdzać na własnej skórze. Nikt, poza Palikotem, ale jego 10 proc. w wyborach można traktować równie dobrze jako maksimum tego, co można na antyklerykalizmie ugrać, jak i jako zaliczkę na wynik, który można uzyskać nie tyle z Kościołem walcząc, co go ignorując. Politycy w Polsce dali sobie narzucić prawicową wizję relacji z Kościołem, gdzie nieuwzględnianie postulatów hierarchów jest równoznaczne z walką z chrześcijaństwem. Ponieważ nikt się nie garnie do zdobycia łatki przeciwnika chrześcijaństwa, pozostaje uwzględnianie kościelnych postulatów.

W laicyzującym się społeczeństwie, przy zmniejszającym się odsetku ludzi praktykujących religijnie, wciąż istnieje obawa przed powiedzeniem „sprawdzam”. Radykalny antyklerykalizm nie zastąpi porządnego rozdziału Kościoła od państwa. A taka sytuacja będzie trwała tak długo, jak będzie funkcjonował wspomniany mit.

7. Kaczyńskiemu przynajmniej o coś chodzi

To silny mit, wytworzony przez polityków PiS oraz publicystów o konserwatywnej wrażliwości, ale zręcznie sprzedany także innym środowiskom. Według tej wersji Jarosław Kaczyński, mimo swoich błędów, przywar, insynuacyjnego języka (najnowszy przykład z 13 grudnia: „Obecny premier najwyraźniej boi się bardzo tej rocznicy. Dlaczego się boi? Trzeba o to pytać jego”), konfliktowego stylu uprawiania polityki, jest jednak wizjonerem, właściwie jedynym, który kreuje tematy, punkty odniesienia, kod rozmowy o kraju.

Nawet krytycy Kaczyńskiego dali sobie narzucić pewien myślowy schemat, według którego Kaczyński to na pewno wielki patriota, zatroskany o los kraju, myślący o lata świetlne do przodu, przenikliwy analityk zagrożeń i patologii. Rzekomo zawsze świetnie diagnozował sytuację, tyle że nie najlepiej dobierał lekarstwa.

Mit o Kaczyńskim, któremu o coś chodzi, wykrzywił widzenie całej III RP, zniekształcił hierarchię wydarzeń, gradację sukcesów i porażek. Wielkie osiągnięcia cywilizacyjne po 1989 r., cud transformacji ustrojowej, wejście do struktur NATO i UE, nieustanny wzrost gospodarczy, wszystko to zostało przykryte, wręcz unieważnione, ideą IV RP. A setki polityków urabiających sobie ręce przy tworzeniu instytucjonalnych, ekonomicznych i prawnych podstaw demokratycznego systemu niemal padło pokłonem przed intuicją Kaczyńskiego na temat korupcji, która istnieje zawsze i wszędzie, oraz Układu, którego nie wykryto. Mit wizyjnego Kaczyńskiego, ostatniego poważnego polityka w kraju, powoduje, że PiS wciąż może mieć 30 proc. poparcia, zamiast 13. Otwarcie oczu wciąż jeszcze nie nastąpiło.

8. PSL może wejść do każdej koalicji

Ten mit został chyba wykuty przez samych ludowców. Jeśli nawet PSL może wejść do każdej koalicji, to jednak przecież nie wchodziło. Przez dwie dekady III RP stronnictwo dwukrotnie współpracowało z SLD i tyleż razy z Platformą, a więc tylko z dwoma ugrupowaniami przez 22 lata. Kiedy PiS pożegnało się z Lepperem, jak się okazało na chwilę, Kaczyński prowadził negocjacje z Pawlakiem, aby ludowcy weszli w buty Samoobrony. Ale Pawlak był na to za mądry. Gdyby nie to, już by go w polityce nie było, bo lider PiS ma zatruty uścisk.

Ale w jakiś dziwny sposób ten mit o obrotowości PSL stabilizuje scenę polityczną. Przed każdymi wyborami partie bez najmniejszego uzasadnienia dorzucają sobie ludowców do koalicyjnych rachunków, a poseł Kłopotek jest sam w stanie rozwiązać i założyć każdą koalicję. PSL na tym micie tylko zyskuje, bo taka partia jest po prostu w parlamencie potrzebna. Mimo że nic tego mitu nie potwierdza.

9. Polacy są z natury konserwatywni

I mają serce po prawej stronie – tak sądzi prawdziwa, patriotyczna prawica. To mit wątpliwy, a w dodatku gasnący. Od 1989 r. lewica rządziła w Polsce przez osiem lat, a lewicowy prezydent, przy aplauzie ogromnej większości społeczeństwa, urzędował lat 10 i wygrywałby nadal, gdyby nie konstytucyjne ograniczenia. Im dłuższe były rządy prawicy, tym bardziej potem dostawała w kość od SLD. Serce przenosiło się z prawa na lewo i z powrotem, aż zmęczone utknęło gdzieś pośrodku.

Jeśli wciąż w kilku kwestiach dominują w Polsce tendencje konserwatywne, to trend (w badaniach opinii uważany za najważniejszy) ma taki wektor jak w zachodniej Europie: w kierunku liberalnej obyczajowości, swobody w wyborze modelu życia, rodziny, relacji partnerskich, stosunku do mniejszości kulturowych czy seksualnych. Choć zdarzają się wahnięcia, to cywilizacyjna tendencja jest niezmienna: w kierunku wolności, indywidualizmu, wyzwalania się z nakazów wspólnoty czy arbitralnie narzucanego tzw. prawa naturalnego. To proces nie do zatrzymania.

10. Jeżeli nowy rząd nie zrobi reform w pierwszym roku pracy, to ich nie zrobi w ogóle

Mit częściowo prawdziwy. Sławetne cztery reformy rządu Jerzego Buzka zostały przygotowane w powyborczym 1998 r. i weszły w życie w następnym. Reforma pomostówek, przedstawiana jako jedno z czołowych osiągnięć rządu Tuska, została ukończona także pod koniec pierwszego, pełnego roku sprawowania władzy, w 2008 r., i weszła w życie od 2009 r. Ale też każda z reform Buzka – od systemu emerytalnego przez powiaty po gimnazja – jest dzisiaj krytykowana, a ich sens podawany w wątpliwość. Także krytykowana jest reforma pomostówek i mówi się o potrzebie jej nowelizacji.

Za to chwalony do dzisiaj przez ekspertów o różnych politycznych proweniencjach plan Hausnera (reforma finansów publicznych) został przyjęty przez rząd Millera dopiero w 2004 r. – trzecim roku sprawowania władzy. Trzeba było czasu, aby dopracować wartościową koncepcję, ale koszt był wysoki: tylko niewielka część pomysłów Jerzego Hausnera i jego współpracowników weszła w życie.

Paradoks polega więc na tym, że często potrzeba więcej czasu na dopracowanie reformy, ale kiedy się ją już dopracuje, zaczyna brakować politycznej siły, następuje erozja poparcia, zmęczenie, konieczność organizowania kolejnej kampanii. Kiedy teraz Tusk spieszy się, tak przynajmniej mówi, z wprowadzeniem ustawy o wydłużeniu wieku emerytalnego, już słychać, że to za szybko, że ludzie się nie zgodzą, że trzeba przemyśleć.

Mit więc ogólnie funkcjonuje i ogólnie wymaga się od władzy energiczności, ale w szczegółach jest inaczej: nieustannie zarzuca się rządzącym, że za szybko, bez konsultacji, bez liczenia się z opinią zainteresowanych środowisk. Zasada „pierwszego roku” wprowadza więc frustrację i stres zarówno u rządzących, jak i recenzentów. A najbliższe lata, jak wiele na to wskazuje, będą mocno odbiegać od wszelkich znanych schematów, kalendarz reform może wyglądać dowolnie, zwłaszcza że pewne zmiany Tusk może przeprowadzać z PSL, a inne z Millerem, a jeszcze inne z Palikotem. Niewykluczone, że najbardziej kontrowersyjne reformy, jak np. zmiany w KRUS, okażą się być może dopiero finałem drugiej kadencji Tuska.

Tak duża liczba niewiadomych powoduje, że nie tylko ostatni przesąd (choć on może najlepiej pokazuje niewiadome, jakie niesie przyszłość), ale także wszystkie pozostałe mogą być weryfikowane i obalane w błyskawicznym tempie. Trzeba się zatem oswajać z myślą, że to wszystko, do czego przyzwyczailiśmy się przez lata w polskiej polityce, ustalenia, prawidła, powtarzalne trendy, będą poddane próbie ognia i wody. A jedyną prawdziwą zasadą pozostanie brak zasad.

Polityka 52.2011 (2839) z dnia 21.12.2011; Temat roku; s. 28
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną