Tak jak święta skończyła się i polska prezydencja w Unii. Polska – ze względu na wielkość swej gospodarki i nieobecność w grupie euro – nie była najważniejsza na wybiegu, ale z prezydencji Warszawa wywiązała się jak należy. Po pierwsze, nie było wpadek ani żadnej z nikim awantury. Po drugie, we wszechobecnym kryzysie jedność Unii została zachowana. Premier Tusk – na zakończenie polskiej kadencji – publicznie i emocjonalnie apelował w Parlamencie Europejskim, by nie dzielić Unii na lepszych i gorszych. I na roboczym forum w Brukseli też odgrywał rolę spinacza między strefą euro i resztą. Chodziło o zaakcentowanie, że Europa, mimo kryzysu, przecież żyje i działa.
Pomimo pierwszych symptomów ozdrowienia Unię nadal jednak trawi gorączka. Dla ratowania wspólnej waluty euro sięgnięto po projekty dotychczas nie do pomyślenia, jak wspólne przeglądanie budżetów narodowych przed wysłaniem ich pod obrady parlamentów! Być może nagle pchną proces integracji gwałtownie naprzód – ku jakiejś wersji Stanów Zjednoczonych Europy. W końcu konfederacja szwajcarska też zaczynała się od wielkiego konfliktu, a nawet wojny domowej.
Na razie jednak cały federacyjny scenariusz zawisł w próżni, bo choć świat gospodarczy pcha Unię w stronę integracji, to świat polityczny nie wie, jak Unia ma sobie poradzić z jednym „drobnym” problemem, czyli wzrostem egoizmów narodowych. Coraz trudniej jest godzić interes własny ze wspólnym. Na ten czas niepewności trzeba ustawić jakieś drogowskazy. Jeśli chodzi o nas, proponujemy trzymać się paru czytelnych wskazań.
1. Pamiętać, ile nam Unia dała.
Nie bardzo chcemy zmieniać Unię. Europa to dla Polaków normalność.