Lekarze nie będą ponosić finansowych konsekwencji za błędne wypisanie recepty na lek refundowany – przepis w ustawie, który stał się główną przyczyną ich protestu, zostanie pilnie zmieniony. Jednak mimo że Bartosz Arłukowicz przyrzekł im to jeszcze w nocy ze środy na czwartek 5 stycznia, lekarze nadal przybijają na receptach pieczątki „refundacja do decyzji NFZ”. Chcą, żeby minister zdrowia najpierw zmienił przepisy.
Mimo kolejnych uspokajających wypowiedzi i zapowiedzi min. Arłukowicza pacjenci po tej ścieżce zdrowia będą więc przeganiani jeszcze jakiś czas. Brak określenia na recepcie stopnia refundacji wciąż oznacza konieczność zapłaty najwyższej ceny. Nie tylko w pieniądzach. W przypadku chorych na nowotwory, jeśli pacjenta nie stać na zapłacenie kilkuset albo nawet kilku tysięcy złotych, ryzykuje życie.
13 stycznia ma się zebrać Naczelna Rada Lekarska i może wtedy wystosuje apel do lekarzy o zaprzestanie protestu. Dlaczego nie zrobiła tego tuż po nocnych rozmowach z ministrem? Przecież to jej prezes Maciej Hamankiewicz był głównym negocjatorem. NRL jest samorządem lekarskim, do którego przynależność jest obowiązkowa. Wydaje się więc najlepszą reprezentacją środowiska. Nie wszyscy jednak lekarze mają entuzjastyczny stosunek do obecnego prezesa. Na zjeździe, który zapowiedziany jest na 25 lutego, odbędą się wybory. Jeszcze wcześniej, bo 20 stycznia, wybierać będą swoje władze członkowie drugiej zawodowej korporacji, czyli Naczelnej Izby Aptekarskiej. Akcja protestacyjna zastępuje kampanię wyborczą.
NRL nie jest jednak jedyną reprezentacją medyków. Z radykalnych postulatów znany jest Krzysztof Bukiel, szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Żądał on, aby każdemu z nich państwo zagwarantowało płacę minimalną w wysokości… kilku średnich krajowych.