Ojcu Dyrektorowi hołdy składane są nieustannie. Ale gdy przyszło co do czego, prezes Kaczyński swego niedawnego wiceprezesa, dziś syna marnotrawnego, ośmieszył. I to przy pomocy Ojca Dyrektora właśnie, który wspólną manifestację wymusił. Kaczyński postanowił publicznie Zbyszkowi wybaczyć i zaprosić go do PiS, ale odpowiedzi nie był specjalnie ciekaw. Powiedział swoje, wsiadł w limuzynę i odjechał, co zresztą nie jest niczym nadzwyczajnym. Prezes zwykle mówi, co ma do powiedzenia, i żadnej odpowiedzi już nie słucha, gdyż nikt nie ma mu nic istotnego do powiedzenia, wyjąwszy może Antoniego Macierewicza. Wydaje się bowiem, że prezes nieco się zdziwił, że już trwamy w stanie wojny z Rosją lub najdalej za rok w takim stanie się znajdziemy, co Macierewicz odkrył w Krośnie. Kaczyński musiał wyjaśniać, że na razie takiej wojny nie planuje. Takie wyjaśnienia mogą mieć jednak dalej idące konsekwencje, bo skoro wojny nie ma, to może i zamachu na samolot pod Smoleńskiem nie było? Kto w jednej sprawie się myli, może mylić się także w innej, nawet jeśli wspiera go grono zagranicznych ekspertów.
Wracając zaś do wybaczania i puszczania w niepamięć, to wybaczenie ze strony Zbyszka oraz zapewnienie, że owszem są razem (w ważnych sprawach oczywiście), padło już na dobrą sprawę w próżnię i wszyscy zauważyli właściwie jedno – trzęsące się ręce i słaby głos Zbigniewa Ziobry, co nie jest znakiem pewności i zapowiedzią zwycięstwa. Prezes po prostu ograł Ziobrę jak dziecko, co oczywiście nie znaczy, że w przyszłości Zbyszek nie ogra Jarka, gdyż metryka robi jednak swoje. Na razie Solidarna Polska musi jeszcze trochę w polityce popraktykować i to nie tak desperacko, że natychmiast po klęsce biegnie z listem do prezydenta Komorowskiego, by ratował Telewizję Trwam, która i tak trwa, tyle że potencjalni widzowie trwają przy niej głównie w pochodach i na wiecach, co sprawia, że pozostaje im już niewiele czasu na trwanie przed telewizorami.