Statystykę poprawiła przede wszystkim ciągle najtrudniejsza do przejścia matematyka, którą w 2011 r. oblało 21 proc. zdających, a teraz „ledwie” 15 proc. Wyniki poprawiły się we wszystkich typach szkół – od liceów ogólnokształcących (89 proc. zdanych matur wobec 86 proc. rok temu) po krytykowane i przewidziane do likwidacji licea profilowane (57 proc. wobec 50 proc.). Gdyby w tym roku testy i egzaminy ustne zaliczyło nagle aż 90 proc. absolwentów, spekulowano by pewnie, czy aby egzaminatorzy nie ułożyli zbyt łatwych pytań i czy taka matura w ogóle cokolwiek sprawdza?
Jednak pytanie, co i o czym właściwie mówią nam wyniki matury, nie przestaje być zasadne. Egzaminem dojrzałości pozostaje ona już tylko w wytartym frazesie. Od maturalnej reformy w 2005 r. wciąż pada argument, że utestowiony i wystandaryzowany egzamin wręcz karze za wyobraźnię i niesztampowe skojarzenia, a najpotrzebniejszych w dorosłym życiu kompetencji społecznych, samodzielności, krytycznego i problemowego myślenia w żadnym stopniu nie bada.
Tymczasem do likwidacji poszła właśnie prezentacja na ustnym egzaminie z języka polskiego. Jak zapowiedziała minister edukacji Krystyna Szumilas, od 2015 r. zastąpią ją odpowiedzi na wylosowane pytania do załączonego tekstu. Zmiana uzasadniana jest tym, że prezentacja w gruncie rzeczy nic nie sprawdzała, a roczna twórcza praca ucznia wspieranego przez nauczyciela (bo tak miało wyglądać jej przygotowywanie) okazała się fikcją. Nie sposób było powstrzymać maturzystów przed ściąganiem i kupowaniem gotowych prezentacji w Internecie. – Znam nauczycieli, którzy świetnie wykorzystywali przygotowywanie tego wystąpienia do autentycznego rozwijania swoich podopiecznych – przekonuje jednak Jacek Strzemieczny z Centrum Edukacji Obywatelskiej: – Zamiast pracować z tymi polonistami, którzy nie umieli tego robić, wylano dziecko z kąpielą.
Skoro jednak to, czy ktoś posiadł zdolność matematycznego myślenia, jest właściwie niemożliwe do sprawdzenia w sposób wiarygodny, szybki i sprawny, a system pracy z testami nie rozwija uczniów – może więc do całego tego sprawdzania nie warto przykładać tak wielkiej wagi? Może warto pójść jeszcze krok dalej i w ogóle zlikwidować centralny próg zdawalności? 30 proc. zadań, które trzeba zaliczyć, to i tak żenująco mało. – Wystarczyłoby umieszczać na świadectwach informację o maturalnej punktacji – mówi Jacek Strzemieczny. – Uczelnie mogłyby się ustawić do wyników wedle własnej polityki, ustalić swoje limity przyjęć albo przyjmować wszystkich chętnych, a po roku weryfikować, kto się nadaje do studiowania.
Odpadłaby przynajmniej jedna sztanca do bezmyślnych międzyszkolnych i międzyklasowych porównań. Także – wśród nauczycieli.