Nie wszystkie akcje były udane. Teraz po ujawnieniu nagrań Serafina też zagrał niespodziewanie i ryzykownie.
Dymisję ministra rolnictwa przyjął natychmiast, a potem już zaskakiwał. Nie zgodził się na szybkie powołanie nowego ministra rolnictwa, co zapewne rozładowałoby sytuację wokół PSL i koalicji, chociaż ludowcy żadnego kandydata wówczas nie mieli. Odrzucił propozycję Waldemara Pawlaka, że to on miałby przejściowo wziąć resort w swą pieczę. Wicepremier z mediów dowiedział się, że rolnictwo przejmie sam premier. Na kilka, kilkanaście dni, a może na dłużej, w celu „oczyszczenia”. Przy okazji premier wspomniał, że nie ma koalicji bezwarunkowych. Pawlak nie potrafił ukryć osłupienia.
Donald Tusk świadomie więc pogłębił kryzys związany z nagraniami Serafina, które same w sobie nie mają żadnej mocy „porażającej”. Przecież wszyscy wiedzieli, jaką partią jest PSL, a Marek Sawicki był nie tylko dobrym ministrem rolnictwa, ale również mistrzem w tworzeniu swojego imperium, w czym premier mu zresztą pomagał, zabierając wiceministrowi z PO Agencję Nieruchomości Rolnych i oddając ją właśnie Sawickiemu. Sprawa Elewarru była znana z raportu NIK, nad którym jeszcze w poprzedniej kadencji debatowano w sejmowej komisji rolnictwa, ale ostatecznie nie miał kto napisać dezyderatu do premiera. Jakoś rzecz nikogo specjalnie nie ruszała, jak to w ponadpartyjnej chłopskiej rodzinie.
Teraz nadarzyła się okazja, aby uderzyć w księstwo PSL, tę specyficzną partyjną subkulturę wzajemnej pomocy. Premier najwyraźniej postanowił sytuację wykorzystać nie tylko przeciwko PSL. Także, aby przypomnieć własnej partii, zwłaszcza zaś samorządowcom mającym skłonność do hasania w przeróżnych instytucjach i spółkach, czego tolerować nie zamierza.
Dociekania, kto nagrania inspirował i ujawnił, mają już znaczenie drugorzędne, choć spekulacji jest mnóstwo.