Leszek Balcerowicz nie jest odosobniony. Podobnie zdaje się uważać prezydent oraz duża część polityków i komentatorów. Na intuicję powinno tak być. „Decydenci w firmach prywatnych są bowiem wrażliwi na ich zysk, a uprawianie nepotyzmu ten zysk uszczupla”. Teoretycznie tak właśnie działa kapitalizm. Sęk w tym, że jest spora różnica między teorią, której uczy nas symbol polskich reform i w którą wierzy większość polityków, a kapitalistyczną i rynkową rzeczywistością.
Teoretycznie osoby zarządzające prywatną własnością powinny zatrudniać tylko najlepszych fachowców, bo to sprzyja konkurencyjności i zyskom. O zatrudnieniu w sektorze prywatnym powinny więc decydować kompetencje i cena. Każdy, kto wyjdzie z gabinetu i pójdzie na bazar, zobaczy jednak, że rzeczywistość odstaje od teorii. I to w jednym z niewielu miejsc, gdzie działa rynek zbliżony do doskonałego. Na bazarze straganów oferujących w zasadzie to samo jest bezlik i klient może łatwo porównać jakość oferty. A jednak nepotyzm tam kwitnie. Mąż, żona, córka, zięć, synowa, kuzyni to najbardziej typowy personel. Tak samo w całym małym biznesie.
Co widać gołym okiem, znajduje potwierdzenie w badaniach. Wydane w ubiegłym roku „Zatrudnianie po znajomości” poznańskiego ekonomisty Bartosza Sławeckiego pokazuje, że dwie trzecie polskich mikroprzedsiębiorców rekrutuje pracowników wyłącznie w sposób nieformalny, czyli spośród rodziny, znajomych i osób poleconych przez rodzinę, znajomych albo pracowników. Prawie połowa pracowników w mikrofirmach to rodzina właściciela (przede wszystkim najbliższa) lub osoby polecone przez członków rodziny. Ponad jedna czwarta to znajomi lub osoby przez nich polecone. Więcej niż co dziesiąta osoba otrzymuje pracę w wyniku polecenia przez innych pracowników.