Wizyta Cyryla I w Polsce miała, poza pojednaniem, pokazać sojusz dwóch twierdz chrześcijaństwa: rosyjskiego prawosławia i polskiego katolicyzmu – w obronie przed zlaicyzowaną zachodnią Europą. Ale polska twierdza też kruszeje. I to mimo że żyjemy w czasach niepewnych, kryzysowych, a w Polsce takie czasy są zwykle dobre dla Kościoła, bo przecież „jak trwoga, to do Boga”.
Tymczasem ostatnie dane kościelne potwierdzają, że trwa spadek frekwencji na mszach niedzielnych. Ogłosił je za 2011 r. Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego. Są miarodajne, choć chciałoby się wiedzieć, czy ISKK ma jakiś niezależny system weryfikacji danych, przekazywanych z poszczególnych parafii. We mszach uczestniczy 40 proc. wiernych; jeszcze mniej, bo tylko 16 proc., przystępuje do sakramentu komunii. A w katolicyzmie polskim chodzenie do komunii jest mocniejszym wyrazem wiary niż chodzenie do kościoła na mszę niedzielną.
W latach stanu wojennego frekwencja podczas niedzielnych mszy była na poziomie 50–55 proc. Do kościoła chętnie chodziła inteligencja. Nigdy wcześniej ani później stosunki między krytycznym polskim inteligentem a tradycyjnym polskim katolikiem nie miały się tak dobrze. Spadanie zaczęło się od wczesnych lat 90., kiedy Kościół wszedł ostro w roszczenia, rewindykacje i politykę bieżącą po stronie prawicy. I tak w zasadzie trwa. Mimo przestróg, także ze strony niektórych duchownych i katolickich publicystów, że kościelny triumfalizm i paternalizm na dłuższą metę zaszkodzą Kościołowi.
Dziennikarka „Rzeczpospolitej” Ewa Czaczkowska wyszukała w dawnej publikacji OBOP, iż podobny do dzisiejszego poziom praktyk był w Polsce na początku lat 60.