To teraz nie tyle uroczysta rocznica odzyskania państwa, co manifestacja w obronie traconej właśnie, zdaniem prawicy, suwerenności. Nie tyle idzie się święcić, co alarmować i protestować przeciwko złej, niedemokratycznej władzy, która prowadzi państwo do podległości wobec obcych mocarstw, a w konsekwencji do upadku. Słaby kraj, strachliwy rząd, marna armia, podlizywanie się Moskwie, Berlinowi i Brukseli, walka z polskością, przepraszanie za przeszłość. Ogólnie – utrata wielkości i honoru. Spychanie kraju w kierunku republiki bananowej, bantustanu, zamiast kroczenia w stronę określoną przez takie dumne i uzbrojone kraje, jak choćby Turcja (ostatnio ulubiony przykład prawicy). Inne polityczne opcje próbują na tę litanię znaleźć jakąś odpowiedź.
Dlatego 11 listopada przez stolicę i przez inne miasta w Polsce przejdą konkurencyjne rocznicowe marsze, każdy ze swoimi hasłami i ze swoimi przesłaniami, ale tak naprawdę przeciwko sobie.
Najbardziej z nich koncyliacyjny, prezydencki, z wezwaniem „Odzyskajmy Polskę!”, pomyślany jako marsz ponad podziałami, zostanie, wszystko na to wskazuje, przytłumiony i zasłonięty przez te, które odtwarzają konflikt sprzed roku. Wtedy w Warszawie doszło do konfrontacji Marszu Niepodległości, organizowanego przez prawicę i narodowców, z Kolorową Niepodległością, za którą stało Porozumienie 11 Listopada – sojusz, jak nazywali go jego przeciwnicy, lewaków i anarchistów.
Dzisiaj w tym „lewackim” środowisku ścierają się dwa stanowiska. Część zamierza zorganizować swoją własną demonstrację, niejako konkurencyjną wobec Marszu Niepodległości, ale nie brakuje i głosów, by czynnie mu się przeciwstawić i przemocą zablokować, pod szyldem „Faszyzm nie przejdzie”.