Sztuka rządzenia według Szekspira
Polska polityka jako szekspirowska tragikomedia
My w ich wojnie jesteśmy jedynie widownią. Od kibiców sportowych, od widzów teatralnych różni nas jedno. Tamci wiedzą, że to tylko spektakl. My natomiast sądzimy, że to nasze życie. Aby odrzeć polską politykę z tej emocjonalnej przesady, aby dojrzeć jej prawdziwą naturę, miesiąc temu spojrzeliśmy na nią oczami Machiavellego. Dziś czas na znawcę bodaj jeszcze większego. Czyli na Szekspira.
Jego opis polityki bardzo się różni od naszego. W jego dramatach polityka jest nie tyle ważna, co raczej ciekawa. Ciekawa piekielnie. Ale nic więcej. Istotą polityki w ujęciu Szekspira nie jest bowiem jej doniosłość, jej rzekomo wielki wpływ na nasze życie. Lecz jej rozmach, patos, dramat. Dramat, w którym ważą się losy polityków, a nie obywateli. Owszem, może się zdarzyć, że rykoszetem ich losy odbiją się na naszych. Ale nie to jest powodem naszego zainteresowania. Nie dlatego patrzymy na polityczną bitwę, aby w porę się schować przed nadlatującymi odłamkami. Patrzymy, ponieważ nie ma na Ziemi ciekawszego widowiska.
I.
W politycznym dramacie jesteśmy jedynie widownią. Jednego króla zastępuje drugi, jednego premiera następny, a w naszym życiu nic się nie zmienia. Czemu zapominamy o nieistotności zmian? Czemu w każdym nowym władcy lokujemy nadzieje, których nie spełnił żaden z poprzedników? Czemu z uporem uznajemy polityków za władców naszego losu? Powody są dwa. Po pierwsze, oni sami nas o tym przekonują. Po drugie, taka jest potrzeba ludzkiego rozumu. Musi on wierzyć, że otaczającym nas światem ktoś świadomie kieruje. Że tak jak firma ma swojego szefa, tak społeczeństwo ma swego przywódcę, który decyduje o zbiorowym losie. O sukcesach i porażkach. O bezpieczeństwie i zgubie.
Dawniej reżysera ludzkich losów wyobrażano sobie inaczej. Bywała nim Opatrzność, czyli boża troska.